Autor: Bill Readings
-
Tłumaczenie: Samanta Stecko
Tytuł oryginału: The University in Ruins
Wydawnictwo: Narodowe Centrum Kultury
Seria: Myśl o kulturze
Data wydania: 2017
ISBN 978-83-798-2266-9
-
Wydanie: papierowe
Oprawa: twarda
Liczba stron: 299
Badając kondycję uniwersytetu u progu XXI w., autor stawia nas przed wyborem: czy iść na ustępstwa wobec korporacyjnej rzeczywistości, w której uczony staje się biurokratą, a student świadomym konsumentem, czy pogrążać się w romantycznej nostalgii, pozostając w ruinach „dawnego” uniwersytetu.
informacja wydawcy
Naiwnością byłoby sądzić, że wzmożona dyskusja poświęcona przyszłości szkolnictwa wyższego stanowi jedynie polską specyfikę. Na Zachodzie już dawno starano się uchwycić i zdefiniować zagrożenia płynące z przyjęcia neoliberalnego paradygmatu, postępując zgodnie z zasadą, że jeśli sami nie zabierzemy głosu w toczącym się sporze, to uczyni to ktoś w naszym imieniu, i to nie zawsze mając pojęcie o specyfice funkcjonowania uczelni. Dyskurs ten pozostaje u nas na ogół niezauważany, zaś pojawianie się takich książek jak ta jest odnotowywane głównie przez naukowców, czyli osoby, których zazwyczaj nie trzeba przekonywać, że uniwersytet nie jest korporacją finansową nastawioną na generowanie bieżącego zysku.
Bill Readings, kanadyjski literaturoznawca, ukończył prace nad „Uniwersytetem w ruinie” w 1994 r., zaś książka ukazała się pośmiertnie w 1996 r. Od jej pierwszego wydania minęły zatem 24 lata! Dlaczego to takie istotne? Ponieważ autor już wówczas uchwycił główne zjawiska negatywnie wpływające na ewolucję szkolnictwa wyższego i przez ten czas nikomu z reformatorów nie chciało się nawet sięgnąć po efekty jego badań! Nawet wziąwszy pod uwagę okoliczność, że polskie wydanie ukazało się w 2017 r., sprawia to na wskroś żenujące wrażenie.
Readings przedstawił przyświecającą mu ideę w następujący sposób:
Moim pragnieniem jest przeprowadzenie strukturalnej diagnozy przeobrażeń, jakim podlega instytucjonalna funkcja Uniwersytetu, z zamiarem dowiedzenia, że szersza rola społeczna Uniwersytetu jako instytucji pozostaje dziś kwestią do rozstrzygnięcia. Miejsce zajmowane przez Uniwersytet w społeczeństwie, jak również konkretna natura tego społeczeństwa przestały być jasne, a zmieniająca się instytucjonalna forma Uniwersytetu to kwestia, na której zignorowanie intelektualiści po prostu nie mogą sobie pozwolić.
Punktem wyjścia jest zaś dla niego przekonanie o postępującej globalizacji modelu kształcenia wyższego, opartego na wzorcu amerykańskim. W ten sposób uniwersytety zostają podporządkowane dyktatowi kryteriów ekonomicznych, zaś ich podstawowy kapitał symboliczny, jakim jest kształtowanie kultury narodowej, odchodzi w zapomnienie. Efekt? Niezwykle celnie uchwycił go Mateusz Werner, autor wstępu do wydania polskiego:
Zastępowanie autonomii uniwersytetu regulowanej dotychczas ideą krytycznej racjonalności nowym, biurokratyczno-technicznym modelem zarządzania zaczerpniętym ze świata korporacyjnego biznesu, w którym rządzi zasada doskonałości, a także wprowadzenie kryterium efektywności do oceny badań i nauczania mające dewastujący wpływ na humanistykę – to wszystko zjawiska dobrze znane od kilku lat środowiskom akademickim także w Polsce.
Już początek wywodów Readingsa nie pozostawia wątpliwości co do jego postrzegania nowej, quasi korporacyjnej rzeczywistości. Poruszył w nich bowiem problem proletaryzacji zawodu wykładowcy, postępującej niepewności zatrudnienia (warto w tym miejscu przypomnieć niedawny projekt polskiego rozporządzenia zakazującego podejmowania pracy w miejscu obrony doktoratu – przecież każdy wie, że naukowiec nie powinien mieć rodziny i własnego mieszkania…) czy patologii systemu grantowego. Nawet jeśli zdefiniował trzy podstawowe funkcje uczelni jako: badanie, nauczanie i administrację, to zwrócił uwagę, że zgodnie z neoliberalną logiką ten trzeci element nieuchronnie zaczyna zyskiwać przewagę, a z punktu widzenia pracowników administracji działalność naukowa stanowi niewiele więcej niż kosztowny balast. W ten sposób kształcenie przemienia się w „świadczenie usług edukacyjnych”, student w „klienta” itd. Działalność uniwersytetów zostaje pozbawiona kontekstu współkształtowania kultur narodowych, a zamiast tego wprzęgnięta w model „rozwoju zasobów ludzkich”. Zgodnie z tą logiką uczelnia ma służyć spełnianiu oczekiwań prywatnych pracodawców i generowaniu zysku.
A co z jakością kształcenia, ściśle związaną z poziomem i doświadczeniem kadry? Od czego są wszelkiej maści statystyki, sprawozdania, punkty i kategorie! Rdzeniem uniwersytetu staje się nie profesor, lecz administrator (menadżer), bo skoro naczelną ideą jest „świadczenie usług edukacyjnych”, to głównym kryterium staje się zadowolenie „klienta” i dodatni bilans finansowy, co rzutuje negatywnie na merytorykę, schodzącą na drugi plan wobec „możliwości przeżycia przygody”, „poznania ciekawych ludzi”, szybkiego znalezienia pracy czy po prostu efektów oddziaływania atrakcyjnych reklam. W takim ujęciu wzrost świadomości i wiedzy społeczeństwa, budowanie kompetencji interpersonalnych czy nawet rozwój nauki nie stanowią dla rządzących żadnej wartości. Liczy się polityczny PR i wpływy do budżetu, a wszystko to podlane sosem niewyszukanej propagandy o doskonaleniu edukacji, racjonalności ekonomicznej itp.
Podstawą zarządzania uczelniami staje się „kompleksowe zarządzanie jakością” (TQM), które autor ściśle wiązał z upowszechnianiem w szkolnictwie wyższym kryterium „doskonałości”, rozumianego wg standardów neoliberalnych jako osiągnięcie maksymalnej wydajności (tylko jak ją zmierzyć? ankietami ewaluacyjnymi, w których student może zemścić się na wykładowcy za niski stopień? czy zatem podstawą nauczania ma być zaniżanie poziomu, aby każdy był zadowolony, a wykładowcy nie groziło zwolnienie?) w stosunku do nakładów finansowych. Tak częste odnoszenie się przez Readingsa do „doskonałości” mogłoby dziwić, gdyby nie fakt niedawnego powołania w Polsce instytucji zwanej Radą Doskonałości Naukowej (!). Okazuje się więc, że ten korporacyjny – przepraszam za wyrażenie – bełkot jest podnoszony do rangi prawdy objawionej przez ludzi nie mających elementarnego pojęcia o specyfice uniwersytetów. Skoro więc kształcenie ma polegać na „administrowaniu studentami”, to – jak słusznie zauważył autor – problematyczny staje się już sam typ relacji między wykładowcą a studentami. Dla „zarządców uczelni” ocenianych na podstawie rezultatów finansowych swojej działalności, opinia tych ostatnich jest decydująca zgodnie z zasadą dostosowywania „oferty handlowej” do oczekiwań konsumentów.
Końcowe partie książki zostały poświęcone rozważaniom na temat amerykańskiej „wojny kulturowej” coraz silniej dotykającej uczelnie, jak również konsekwencjom studenckich wystąpień z 1968 r., w których autor dostrzega zalążka współczesnych przeobrażeń.
Zaproponowane przez Readingsa podejście pragmatyczne polegające na zdefiniowaniu głównych bolączek i próbie zminimalizowania ich negatywnych skutków może się wydać nieco rozczarowujące, ponieważ przedstawione przez niego wnioski sprawiają wrażenie mało konkretnych, a momentami nawet niezbyt oryginalnych. Przede wszystkim nie jestem przekonany, czy aby na pewno odrzucenie ideału Alexandra von Humboldta musi oznaczać zaakceptowanie modelu korporacyjnego, zaś globalizacja będzie przebiegała w taki sam sposób, co dotychczas (vide silne odradzanie się poczucia lokalności). Ponadto, nie można zapominać, że jeszcze nie wszędzie studia stały się płatne, a przecież część prognoz Readingsa jest oparta właśnie na takim założeniu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że część książki zawierająca analizę dokonujących się przemian jest znacznie lepsza aniżeli wnioski, szczególnie że autor jakby nie dostrzegał podstawowego zagrożenia: zaakceptowanie prymatu czynników finansowych (generowania zysku) nad poznawczymi nieuchronnie musi doprowadzić do zaniku uniwersytetów i zastąpienia ich wyższymi szkołami zawodowymi, tyle że o bardziej wzniosłych nazwach. Nie trzeba nawet dodawać, jakie konsekwencje dla świata będzie miało przejęcie badań naukowych przez instytucje prywatne, uzależniające finansowanie projektów od uzyskania określonych efektów, nawet jeśli ich realizacja nie będzie spełniała żadnych standardów.
Można odnieść wrażenie, że świat zwariował: od ponad 20 lat nieprzerwanie ukazują się krytyczne analizy ukazujące skalę postępującej dewastacji, ale i tak nikt po nie nie sięga, gdyż mania kontrolowania wszystkiego i czerpania ze wszystkiego korzyści finansowych okazuje się nie do przezwyciężenia. A może zamiast zachęcać naukowców do refleksji nad ideą uniwersytetu warto zaproponować ją kolejnym rządom? Być może wówczas uda się dojść politykom do „odkrywczych” wniosków, że nie mają choćby podstawowych kompetencji do modelowania życia naukowego i kształcenia akademickiego, gdyż hołdują wizji świata nie dającej się pogodzić z przeświadczeniem, że świadomy, wykształcony obywatel zdolny do samodzielnego myślenia jest podporą, nie zaś zawadą demokracji?