Autor: Alice Lugen
-
Wydawnictwo: Czarne
Data wydania: 2020
ISBN: 978-83-8049-999-7
-
Wydanie: papierowe
Oprawa: miękka
Liczba stron: 280
Świeżo wydana „Tragedia na Przełęczy Diatłowa” jest książką nader aktualną – opis wydarzeń związanych z dochodzeniem prawdy sięga ostatnich miesięcy 2019. Reportaż śledczy Lugen nosi podtytuł Historia bez końca i to wskazuje czytelnikowi kierunek, w jakim poszła autorka: tym, co interesuje ją najbardziej, nie są same mniej lub bardziej spiskowe teorie na temat śmierci ludzi Diatłowa, lecz tragedia jako szczególnego rodzaju test. Wydolności systemu biurokratycznego, uczciwości wymiaru sprawiedliwości, ideologicznego zaślepienia, a wreszcie – test na ludzką empatię, solidarność, lojalność, gotowość do poświęceń. z opisu wydawcy
W nocy z 1 na 2 lutego 1959 roku na wschodnim stoku góry Chołatczachl doszło do tragedii. Grupa 9 młodych osób prowadzona przez studenta ostatniego roku Uralskiego Państwowego Technicznego Uniwersytetu w Swierdłowsku Igora Diatłowa, która wyprawiła się z wycieczką na niegościnny wschodni Ural, poniosła śmierć w bardzo niejasnych okolicznościach. Wiemy, że nocowali oni w namiocie, który opuścili pozostawiając część ubrań (bez kurtek, prawie nikt nie miał na sobie butów), mimo że na zewnątrz było straszliwie mroźnie (między -18 a -15 stopni C). Na skraju lasu rozpalili oni ognisko. Pięcioro uczestników wyprawy poniosła śmierć w wyniku hipotermii. Pozostała czwórka zmarła z powodu krwotoku, pęknięcia kości czaszki. Żadna z ofiar nie padła ofiarą morderstwa. Uczestnicy wycieczki, aby się ogrzać, zdejmowali ubrania z trupów i zakładali je na siebie. To jednak było zbyt mało, aby nie zamarznąć. Prawie wszyscy mieli po 21-25 lat, byli zdrowi, wielokrotnie brali udział w wyprawach turystycznych. Sprawa stała się znana w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Dosyć szybko stała się przedmiotem hipotez, z których wiele było kompletnie absurdalnych. Do dziś nie jest oczywiste, co spowodowało ich śmierć, czemu pozostawili w namiocie kurtki i buty choć na zewnątrz było przeraźliwie zimno.
Książek na temat tragedii na przełęczy Diatłowa jest wiele. W tym roku w Polsce ukazały się dwie. Jedną z nich jest praca Alice Lugen, Tragedia na Przełęczy Diatłowa. Historia bez końca. Praca składa się z 12 rozdziałów: Uparty prokurator i stajnie Augiasza, Maszyna do produkcji turystów, Studenci-turyści, Dzieci zimnej wojny, W drodze na Otorten, Kim był Siemion Zołotariow?, Zaginieni w krainie chaosu, Na miejscu tragedii, Przerwana sprawa kryminalna, Brzytwa Ockhama, Ciężar żałoby i knebla, Książka, która nigdy nie powstała, Czas, ludzie i słowa, W kółko. W kolejnych rozdziałach autorka przedstawia sposób funkcjonowania turystyki w ZSRR. Kolejne dwa rozdziały poświęcone są młodym uczestnikom wyprawy: czterem studentom politechniki i trzem jej absolwentom pracującym w zakładach atomowych Majak, a także pracownikowi Instytutu 3394 w Moskwie, który z rodzinnie był związany z Swierdłowskiem. Następnie na podstawie wspomnień, przesłuchać, dokumentów oraz dzienników uczestników wyprawy autorka odtwarza jej przebieg między 23 stycznia a 1 lutego. Jeden rozdział poświęcony jest najbardziej enigmatycznej postaci wycieczki wokół, której narosło sporo mitów, czyli Siemionowi Zołotariowowi. Do dziś jego biografia, która jest kompletnie odmienna niż innych jej uczestników, pozostawia więcej pytań niż odpowiedzi. Nie udało się odtworzyć, co właściwie robił podczas II wojny światowej (podawany przez niego szlak bojowy nie był możliwy ze względów logistycznych). Zastanawiające są też jego częste zmiany pracy i przeprowadzki. To spowodowało, widziano w nim albo szpiega CIA, albo KGB, byłego niemieckiego kolaboranta. Następnie autorka przedstawia szukanie zaginionych uczestników wycieczki, oraz śledztwo próbujące ustalić dlaczego ponieśli oni śmierć. Naciski partyjne na prokuratorów, aby szukać potencjalnych morderców wśród autochtonów zamieszkujących Ural – Mansów. Autorka opisuje efekt, jaki spowodował pogrzeb tragicznie zmarłych i jak lokalne władze partyjne w Swierdowsku próbowały ograniczać powstawania plotek, a także jak w różny sposób dawkowano wiedzę rodzinom w zależności od ich pozycji społecznej. Jeden rozdział poświęcony jest postaci Jurija Judina, który był uczestnikiem wyprawy, ale z powodów zdrowotnych musiał przerwać w niej udział, co w konsekwencji uratowało mu życie. Jeden rozdział poświęcony jest też sekcjom zwłok, profesjonalizmowi ich przeprowadzenia, ale też zlekceważeniu niektórych nieoczywistych symptomów. Autorka opisuje też wznowienie śledztwa, czy ruch turystyczny, który wyrósł wokół tajemnicy. Niewiele miejsca poświęca ona próbie zrozumienia, co się stało feralnej nocy z 1 na 2 lutego 1959 roku. Krytykuje ona tezę, że za śmierć mogła być odpowiedzialny spadek deski śnieżnej na namiot, co zmusiło uczestników wycieczki do opuszczenia go, a w konsekwencji doprowadziło do ich zamarznięcia. Autorka za rodzinami i przyjaciółmi zmarłych uważa, że uczestnicy wyprawy byli doświadczonymi wędrowcami, którzy nie mogli zginać w tak trywialny sposób.
Najpierw należy wymienić zalety tej książki. Przedstawia ona życie turystyczne w ZSRR w latach pięćdziesiątych. Turystyka była masowa, ale część wypraw była dosyć niebezpieczne. System premiował niebezpieczeństwo, więc uczestniczący w nim studenci podejmowali często duże ryzyko. W latach 1959-1960 ponad 150 osób poniosło śmierć podczas wypraw na terenie ZSRR. W 1961 roku po otwarciu szlaków turystycznych zginęło blisko 200 osób. To trochę zmienia perspektywę patrzenia na wyprawę Diatłowa. Z jednej strony była ona banalna, z drugiej nieszczęśliwe wypadki zdarzały się częściej niż można byłoby sądzić. Wśród uczestników feralnej wycieczki jedna z uczestniczek została 2 lata wcześniej postrzelona, inna została ukąszona przez żmiję. W książce poznajemy uczestników wyprawy, którzy należeli do różnych klas społecznych. Wśród nich były dzieci ustawionych członków nomenklatury, jak ludzie z nizin społecznych. Książka sporo mówi nam o ZSRR. Widzimy zarówno funkcjonowanie lokalnej elity, względny egalitaryzm, funkcjonowanie na marginesie systemu, z częstymi zmianami pracy i miejsca zamieszkania (casus Zołotariowa), czy relacje między władzą a autochtonami, którzy mimo stalinizmu dalej żyli według własnych zasad, co zawdzięczali niegościnności zamieszkanego terytorium.
Teraz o wadach książki. Sprowadzają się one do dwóch zarzutów, z których jeden jest może trochę na wyrost. Ostatnia wyprawa Diatłowa jest kapitalnym tematem na mikrohistorię, w którym przez pryzmat losów młodych ludzi, ich poszukiwań, oraz prowadzonego śledztwa można bardzo dużo powiedzieć o ZSRR końca stalinizmu i rządów Chruszczowa. Autorka częściowo realizuje zresztą ten model, co najlepiej widać w pierwszych rozdziałach pracy. Czasami chciałoby się, aby dopowiedziała ona pewne sprawy. Chciałoby się wiedzieć, czy tryb życia Zołotariowa był czymś częstym, czy wyjątkowym. Na ile stabilne po wielkiej czystce i wojnie ojczyźnianej stawały się struktury społeczne, czy częste zmiany miejsca zamieszkania były wyjątkowe w tak zamkniętym kraju jak ZSRR. W tym miejscu jednak trzeba rozgrzeszyć autorkę, gdyż celem jej było ustalanie co stało się z grupą Diatłowa, a nie potraktowania jej jako pretekst do opowiedzenia, jak wyglądała prowincja ZSRR w czasach poststalinowskim.
Mniej ważnych zastrzeżeń wymienny jeszcze fakt, że autorka czasami zbyt idealizuje miejscowych. Mansowie w jej opisie to szlachetne dzikusy Rousseau. Oczywiście nic nie wskazuje, aby towarzysze Diatłowa zostali zabici przez Mansów, słusznie bagatelizuje ona względy religijne, które mogłyby stać za domniemanym i nieprawdziwym atakiem na turystów.
Głównym zarzutem jaki można postawić autorce to naiwne podchodzenie do sądów rodzin i przyjaciół zmarłych. To, że nie wierzą oni, że śmierć ich bliskich była banalna nie oznacza, że taka nie była. Autorka zbyt mocno ufa jednej stronie, która wierzy, że śmierć turystów związany był z wybuchem doświadczalnej rakiety. Gdyby uczestnicy wycieczki zginęli w ten sposób, inaczej wyglądałyby poszukiwania ich zmarłych. Kiedy je podjęto, nic nie wskazuje, aby władza mogła sądzić, że przy okazji wyjdzie na światło dzienne jakaś tajemnica. Przede wszystkim trzeba też pamiętać o wynikach sekcji zwłok, z którymi autorka nie polemizuje, a które w żaden sposób nie wskazują na hipotezę preferowaną przez bliskich zmarłych. Większość z nich zmarła na banalne wyziębienie. Zresztą z naszego podwórka znamy przypadki rodzin, które nie chcą uwierzyć, że ich bliscy zginęli w trywialnej katastrofie lotniczej, a wolą oddawać się teoriom spiskowym.
O ile ostatnie rozdziały książki trochę rozczarowują to jednak warto ją polecić. Pokazuje ona ZSRR czasów Chruszczowa z trochę z innej strony niż zazwyczaj. Widzimy go przez pryzmat młodych ludzi, którzy zabrali gitarę na niezapomnianą wyprawę, która okazała się ich ostatnią.