Autor: Władimir Dajnes
-
Tłumaczenie: Ryszard Jędrusik
Tytuł oryginału: Zagradotriady i sztrafbaty Krasnoj Armii
Wydawnictwo: Bellona
Data wydania: 2015
ISBN 978-83-11-13946-6
-
Wydanie: papierowe
Oprawa: miękka
Liczba stron: 303
Wielka wojna narodowa 1941-1945 jest dla Rosjan wojną świętą. Według ostrożnych szacunków poniosło w niej śmierć ok. 23 milionów obywateli Związku Radzieckiego, z czego połowa to żołnierze polegli na froncie lub wymordowani przez nazistów jeńcy. To dzięki wysiłkowi Armii Czerwonej został pokonany Hitler. Ale dopiero od niedawna do powszechnej świadomości dociera okrutna prawda – dziesiątki tysięcy tych żołnierzy zginęły z rąk własnych rodaków. Za plecami atakujących jednostek frontowych Armii Czerwonej stały oddziały zaporowe wojsk NKWD i strzelały do tych żołnierzy, którzy próbowali wycofać się. A setki tysięcy trafiły do batalionów karnych z powodu rzeczywistych czy wyimaginowanych przewinień, bataliony te, wysyłane często na tzw. rozpoznanie walką, dziesiątkowane przez Niemców, torowały drogę następnym oddziałom.informacja wydawcy
Problematyka jednostek zaporowych oraz oddziałów i pododdziałów karnych – bez względu na badany okres – każdorazowo jest niezwykle interesująca i należy przyklasnąć wydawcy, że zdecydował się na wydanie recenzowanej książki. Kolejne pochwały należą się za przetłumaczenie pracy rosyjskiego autora, który zna specyfikę Armii Czerwonej, a nie kolejnego pseudo znawcy ze Stanów Zjednoczonych, który najczęściej nie posługuje się nawet językiem rosyjskim i pisze pod z góry założoną tezę. Władimir Dajnes przekopał się natomiast przez zachowane archiwa i wspomnienia żołnierzy, w zajmujący sposób kreśląc ich ciekawe, skomplikowane, a nierzadko dramatyczne losy, które – wbrew jednoznacznej nocie wydawcy – wymykają się prostym ocenom. Pomimo potocznego kojarzenia tego typu formacji z Armią Radziecką (do czego w znacznej mierze przyczyniła się kinematografia), pierwsze wzmianki na temat funkcjonowania jednostek zaporowych (co zauważył autor) i „sztrafbatów” (co autorowi umknęło) mamy w odniesieniu do armii antycznej Macedonii, a praktyki takie były wielokrotnie stosowane w różnych wojskach przez ponad 20 wieków. Nie jest to więc przykład sowieckiego bestialstwa, jak chcieliby to widzieć niektórzy, lecz solidnie ugruntowana europejska praktyka, wynikająca z pragmatyki funkcjonowania w warunkach konfliktu zbrojnego. Każda armia posiada jednak własną specyfikę, która rzutuje na szczegółowe rozwiązania. Wojny toczone przez Armię Czerwoną miały zaś często nietypowy charakter, który determinował rozwój sił zbrojnych w kolejnych latach. Autor nie zapominiał o tym fakcie, rozpoczynając wywody od lat 1917–1918.
Dajnes przyjął bardzo przejrzysty układ narracji: na początku każdego rozdziału przytoczył treść rozkazów i regulaminów, a następnie skonfrontował je ze wspomnieniami weteranów. Już na wstępie pozwoliło to na weryfikację pewnych obiegowych opinii, uczulając czytelnika na prostą – jak mogłoby się wydawać – prawdę, że pomimo obowiązywania pewnych regulacji i tak wszystko zależy od ludzi, którzy potrafią w warunkach wojny zachować człowieczeństwo, albo wprost przeciwnie: wykazać cechy dyskwalifikujące ich jako dowódców czy towarzyszy broni.
Pierwszy rozdział został poświęcony oddziałom zaporowym i ku mojemu zaskoczeniu okazał się najciekawszy. Wprawdzie Dajnes nieco zbyt pobieżnie potraktował w moim odczuciu kwestię organizacji oddziałów zaporowych i kryteriów rekrutacji, za to gruntownie przeanalizował wykonywane przez nie funkcje. Ich głównym zadaniem nie było bowiem strzelanie do własnych, wycofujących się żołnierzy jak w filmie Wróg u bram (choć takie przypadki się zdarzały, zgodnie z rozkazem Józefa Stalina nr 227, czyli „ani kroku w tył”), ale operowanie na bliskich tyłach polegające na wyłapywaniu dezerterów, przeciwdziałaniu maruderstwu i bandytyzmowi ze strony żołnierzy, itp. Brały także czynny udział w walkach z Niemcami. Co ciekawe, autor cytuje sprawozdania oficerów wyższego stopnia narzekających na nadmierny „liberalizm” oddziałów zaporowych, które często przymykały oko na zachowania uznawane za naganne, co odnosiło się przede wszystkim do ucieczek z pola bitwy. Rola jednostek zaporowych siłą rzeczy wzrastała w przypadku przełamania frontu na danym odcinku. Wszystko to sprawiało, że ocena działalności „zagradotriadów” przez weteranów była zróżnicowana, w zależności od osobistych doświadczeń. Można się jednak domyślać, że stosunek do oddziałów zaporowych był co do zasady negatywny, podobnie jak ma to zazwyczaj miejsce z żandarmerią.
Jeszcze mniej jednoznacznie jawi się kwestia oddziałów i pododdziałów karnych, do których kierowano na okres od miesiąca do trzech. Przyjmowano przy tym zasadę, że „zmazanie winy krwią”, czyli odniesienie rany w walce jest wystarczające do darowania reszty kary, podobnie jak wykazanie się bohaterstwem. Zaskakujące jest natomiast to, że miesiąc spędzony w jednostce karnej traktowano jako… sześć miesięcy wysługi. Były one zazwyczaj lekkimi oddziałami strzeleckimi, które często musiały się dozbrajać na własną rękę, a z racji kierowania ich na najbardziej niebezpieczne odcinki ponosiły ogromne straty. Wyraźnie widać jednak, że przypisywaną im funkcją była realna resocjalizacja winowajców (bądź „winowajców”), już choćby poprzez odstraszenie innych od pójścia w ich ślady. „Sztrafbatowcy” byli także formowani spośród łagierników, przy czym bardzo rzadko pozytywnie rozpatrywano zgłoszenia „politycznych”, wcielając na ochotnika przede wszystkim „kryminalnych”. Nigdy też nie łączono obu kategorii rekrutów w ramach jednego oddziału. Takie zróżnicowanie (regularni żołnierze, kryminaliści, „polityczni”) sprawiało, że jednostki działające pod wspólną nazwą mogły przejawiać bardzo różne postawy, tak samo jak różny wobec nich mógł być stosunek oficerów, którym za objęcie dowodzenia nad „sztrafbatami” oferowano wyższe uposażenie i korzystniejsze naliczanie lat wysługi. Jeśli nie przejawiali odpowiedniego stosunku do podwładnych, mogli być pewni otrzymania podczas najbliższego natarcia strzału w plecy… Uderzające jest natomiast, że przeniesienie do oddziałów karnych nie było równoznaczne z zamknięciem drogi do awansu, czy to społecznego, czy to w obrębie wojska, o czym świadczy treść krótkich biogramów weteranów, których wspomnienia autor wykorzystał. Poza ogromnymi stratami „sztrafbatów”, dodatkowym minusem służby było częste pomijanie ich członków przy awansach i odznaczeniach, co szczególnie boleśnie mogli odczuwać oficerowie.
Na koniec należałoby napisać nieco o wzajemnych relacjach oddziałów zaporowych i karnych. Wydaje się, że większy wpływ na te drugie miała obecność oficerów SMIERSZu, którzy po zakończeniu walk rozprawiali się z żołnierzami, których zachowanie uznali za nieodpowiednie. „Zagradotriady” miały w tym zakresie mniejsze znaczenie, otrzymując głównie zadania dotyczące wszystkich walczących jednostek albo operowania na tyłach. Po raz kolejny należy zaznaczyć, że w świetle cytowanych relacji decydującego znaczenia nabierał charakter ludzi i ich indywidualne postawy, gdyż np. w „sztrafbatach” można było natrafić na żołnierzy ideowych i dekowników, ludzi skrzywdzonych i przestępców, potrafiących zachować koleżeństwo i mordujących towarzyszy broni przy grze w karty. Podobne obserwacje można zresztą odnieść do dowolnej formacji.
Podsumowując, do rąk polskiego czytelnika trafiło bardzo wartościowe opracowanie, którego autor nie goni za sensacją i unika jednoznacznych ocen, w pełni zdając sobie sprawę ze złożoności opisywanego zjawiska. Liczne cytaty i oparcie się przez niego na radzieckich archiwach stanowią dodatkową wartość tej pracy. Rok 2015 nieubłaganie zbliża się ku końcowi, więc można bez większego ryzyka stwierdzić, że jest to jedna z najciekawszych książek z zakresu historii wojskowości, jakie ukazały się przez ostatnie 12 miesięcy na polskim rynku.