Autor: Philippe Charlier
-
Wydawnictwo: Esprit
Data wydania: 2016
ISBN:9788365349675
-
Wydanie: papierowe
Oprawa: miękka
Liczba stron: 296
PHILIPPE CHARLIER, słynny francuski patolog i archeolog, nazywany Indiana Jonesem cmentarzy, znów zakłada rękawiczki używane do sekcji zwłok i proponuje nam ponowne odczytanie naszej historii – z perspektywy naukowca i detektywa.
Zbrodnia… czy nie? To pytanie musi się pojawić natychmiast, gdy w sposób gwałtowny lub podejrzany umierają wielcy ludzie danej epoki. Odpowiedzi natomiast często nie znajdujemy aż do dzisiaj! Tutaj właśnie musi wkroczyć nauka wyposażona we wszelkie współczesne zdobycze technologiczne. Czego może nauczyć nas ona w przypadku dawnych zbrodni?z opisu wydawcy
Kiedy dowiedziałam się, że wydawnictwo Esprit wydaje kolejną książkę francuskiego archeologa i patologa Philippe’a Charliera szczerze się ucieszyłam. Poprzednia jego praca – Czego uczą nas umarli – była niesamowicie wręcz pasjonująca.
Tym razem Charlier skupia się na ofiarach dawnych przestępstw (lub, w kilku przypadkach, domniemanych ofiarach). Zaprasza nas do kostnic, na stoły sekcyjne i do gabinetów lekarzy. Przygląda się przypadkom od starożytności po początki XX wieku. Część z jego pacjentów to osoby powszechnie znane – mamy tu Lwa Trockiego, Emila Zolę (jemu autor poświęcił długi i bardzo ciekawy rozdział analizujący, czy jego śmierć była morderstwem czy nieszczęśliwym wypadkiem) czy „naszego” króla Henryka Walezego. Ale poświęca także sporo miejsca zwykłym obywatelom – zamordowanym dla zysku lub w wyniku knować współmałżonków.
Na początek może zacznę od garści uwag czysto technicznych. Książka podzielona jest na 26 rozdziałów (plus bardzo ciekawy wstęp będący zarysem historii medycyny sądowej. Ale już ten zarys wystarczył aby rozwiać kilka popularnych mitów, min. o niskim poziomie medycyny w średniowieczu czy podejściu Kościoła do sekcji zwłok). Większość rozdziałów to opis konkretnego przypadku, jeden jest natomiast poświęcony metodom dokonywania sekcji zwłok w XVIII wiecznej Francji, zaś jeden poświęcono analizie raportów składanych przez dowódcę straży w Paryżu. Całość jest zilustrowana kilkoma czarno białymi, niewielkimi ilustracjami.
Zdecydowanie na plus trzeba zaliczyć Charlierowi zamieszczenie w pracy bardzo obszernych fragmentów dokumentów z epoki. Autor (co trzeba mocno podkreślić – bo nie jest to normą wśród książek o charakterze popularnym) odrobił lekcję z zakresu warsztatu naukowego historyka. Chętnie sięga zarówno do nowożytnych dokumentów czy prac jak i starożytnych lub średniowiecznych opisów i traktatów medycznych. Chociaż czasem rozdział składa się głównie z tekstu źródłowego, z bardzo zwięzłym, niestety, komentarzem. Szkoda, bo można było pokusić się o próbę analizy przypadku w oparciu o współczesną wiedzę medyczną.
Trzeba też podkreślić, że Charlier nie ma maniery tak częstej i wśród medyków i wśród archeologów popadania w naukowy bełkot, totalnie niezrozumiały dla osoby spoza środowiska. Tam, gdzie musi się odwołać do naukowej terminologii podaje zazwyczaj zwięzłe wyjaśnienie pojęcia. Nie szuka też taniej sensacji – jego opisy zbrodni i szczątków są dokładne. Jednak ta dokładność wynika z medycznej precyzji, nie próby zaszokowania czytelnika. W dobie mediów bombardujących nas szczegółowymi opisami makabry (nierzadko ilustrowanych fotografiami) trzeba to szczególnie docenić.
Niestety, w kilku miejscach wkradły się błędy. Nie wiem na ile jest to efekt różnic między polską a francuską terminologią a na ile niewiedza autora, ale opisując broń użytą do popełnienia zbrodni autor używa niewłaściwych definicji. Otóż, w jednym z rozdziałów pisząc o mężczyźnie zamordowanym basilardem pisze, że jest to rodzaj sztyletu o długiej głowni. Tymczasem w przypadku tej broni to nie rozmiar a kształt i wykonanie są charakterystyczne. Basilardy robiono z jednego kawałka żelaza. Głownia, szeroka u nasady zwężała ostro w stronę sztychu zaś rękojeść kształtem przypominała literę „I”. Tak samo niepoprawna jest definicja cinquedy. Nie jest to po prostu mały sztylet a sztylet o głowni bardzo szerokiej u nasady (nazwa broni oznacza „pięć palców” – właśnie taką szerokość powinny mieć przy jelcu), ostro zwężający się ku sztychowi.
Niestety, korekta pracy w kilku miejscach też mogłaby być lepsza. Pozwoliłoby to uniknąć literówek a także błędów w zapisie dat – w kilku miejscach zauważyłam poprzestawiane cyfry.
Mimo tych kilku zastrzeżeń książkę muszę ocenić bardzo wysoko. Lektura jest nie tylko pouczająca, ale przede wszystkim niesamowicie pasjonująca. Widać wyraźnie, że Charlier kocha swój zawód i ma naturalny talent do przekazywania wiedzy o nim. Mam nadzieję, że nie jest to ostatnie dzieło tego autora przełożone na język polski.
Pingback: Tuzin Mądrych Książek pod choinkę - Mądre Książki