Autor: Alberto Angela
-
Tłumaczenie: Alexander Karpuk
Wydawnictwo: Esteri
Data wydania: 2017
ISBN 978-83-65625-59-5
-
Wydanie: papierowe
Oprawa: miękka
Liczba stron: 506
23 października 79 roku n.e. pewna wytworna arystokratka z Herkulanum organizuje bankiet. Wśród przybyłych gości jest wpływowy trybun, sławna aktorka, pozbawiony skrupułów przedsiębiorca… Ledwie 24 godziny później Wezuwiusz rozpętuje piekło.Będzie to największa tragedia świata starożytnego.
24 października 79 roku n.e. o godzinie 13 z pobliskiego Wezuwiusza uwalnia się ilość energii równa pięćdziesięciu tysiącom bomb atomowych. Paląca ulewa popiołów i gazów, która w ciągu dwudziestu godzin pokrywa miasto sześcioma metrami pumeksu.fragment opisu wydawcy
Wybuch Wezuwiusza, który na wieki zasypał Pompeje, Herkulanum i inne miejsca na terenie objętym niszczycielską siłą wulkanu, był jednym z najbardziej dramatycznych wydarzeń starożytności. Ukryte pod grubymi warstwami wulkanicznych popiołów skarby uwalniane stopniowo przez archeologów znacznie wpłynęły na nasz obraz codziennego życia w dobie Cesarstwa Rzymskiego. Wykonane przez naukowców odlewy ciał ofiar żywiołu i inne znalezione przedmioty niezmiennie fascynują zarówno profesjonalistów, jak i amatorów. Same Pompeje odwiedziło w 2017 roku niemal 3,5 mln turystów z całego świata, dając tamtejszemu parkowi archeologicznemu drugie miejsce na liście najczęściej odwiedzanych zabytków we Włoszech[1]. Sam wybuch wulkanu pokazano zaś w licznych powieściach, serialach i filmach. Pompeje niezmiennie fascynują. Nic więc dziwnego, że dużo się na ich temat pisze.
Kolejną pozycją na liście są „Pompeje. Trzy ostatnie dni” Alberto Angeli, włoskiego paleontologa i popularyzatora nauki. Angela pokazuje Pompeje z perspektywy tragedii, która wydarzyła się w 79 r. n.e. Przy okazji dowiadujemy się różnych ciekawostek o samym mieście i codziennym życiu jego antycznych mieszkańców.
Zasadniczo książkę podzielić można na dwie części. Pierwsza z nich obejmuje te rozdziały, których „akcja” rozgrywa się bezpośrednio przed wybuchem Wezuwiusza. Sam wulkan pomrukuje, póki co, gdzieś w tle, a autor książki podążając za kilkoma historycznymi postaciami pokazuje nam miasto i zwyczaje jego mieszkańców. Druga część rozpoczyna się w chwili, gdy Wezuwiusz eksploduje. Tu Angela skupia się zdecydowanie bardziej na kolejnych etapach erupcji i pokazuje dokładnie, w jaki sposób miasto znalazło się pod ziemią.
„Pompeje. Trzy ostatnie dni” to interesujące połączenie faktów i fikcji. Osoby, których oczami oglądamy miasto i jego kres, są historyczne. Ich imiona pojawiają się w zapiskach antycznych pisarzy czy tekstach pompejańskich inskrypcji. Natomiast ich wędrówki po mieście to fikcja. Autor zgrabnie układa w narrację sporą dawkę naszej wiedzy o Pompejach i starożytnej rzymskiej kulturze. Trzeba przyznać, że ten sposób snucia opowieści potrafi być wciągający. Jednocześnie czasem łopatologiczne wyjaśnienia nie drażnią tak, jak w powieściach osadzonych w rzymskich realiach. Gdyby tylko wszystkie przedstawione w książce fakty i opinie były zgodne z rzeczywistością…
Niestety, oprócz ugruntowanej wiedzy, Angela serwuje nam szereg jawnych bzdur lub informacji, które już dawno wypadły z naukowego obiegu. Tak jest np., gdy pisze on o taranach rzymskich okrętów (s. 24-25), wyrażając pogląd, jakoby były one jedynie luźno przymocowane do kadłubów. Miało to powodować ich odłamywanie się w chwili uderzenia w okręt przeciwnika. Teza, że tak właśnie się działo, rzeczywiście kiedyś była dość popularna. Znaleziska archeologiczne, m.in. wraków okrętów, które zatonęły w wyniku działań wojennych z okolic Wysp Egadzkich, zmieniły jednak naszą wiedzę.
Podobnie ciężko zrozumieć rozważania autora o porcie w Misenum, w których chwali on naturalne ukształtowanie terenu, pomijając zupełnie fakt, że baseny tamtejszych portów w dużej mierze był dziełem rąk ludzkich. Jeszcze gorzej jest, gdy Angela stawia tezę, że to nie wybuch Wezuwiusza zniszczył Pompeje. Według niego w 79 roku erupcja była bowiem dziełem wulkanu Somma, na którego zgliszczach powstał dopiero Wezuwiusz. Problem jedynie w tym, że Somma uległa zniszczeniu jakieś 25 tys. lat temu. I to właśnie wówczas zaczął powstawać Wezuwiusz. Oczywiście, że Wezuwiusz wyglądał inaczej w 79 roku, ale nie zmienia to faktu, że już tam był! Bzdurą jest też twierdzenie, że Rzymianie nie zdawali sobie sprawy, że Wezuwiusz jest wulkanem. Nie spodziewali się jednak tak niszczycielskiej erupcji.
Warto przyznać, że w dalszej części książki merytorycznie jest już nieco lepiej. Niemniej jednak określenie Pompejów jako antyczny Hongkongu, terytorium neutralnego, portu wolnocłowego, który był tyglem kultur, sprawia, że brew wędruje wysoko do góry, a oczy otwierają się szerzej. Owszem miasto było wielokulturowe, ale nie bardziej niż większość innych miast Imperium Rzymskiego, szczególnie tych portowych. Zupełnie nie sposób też zrozumieć opinii autora o tym, że nie wiadomo, kto Pompeje założył. Szczególnie że zaraz potem opisuje on kolejne fale osadnicze poczynając od Osków (którzy zbudowali pierwsze miasto), przez Etrusków, Greków i Samnitów, aż po Rzymian. Co najmniej przesadą jest też stwierdzenie, jakoby po zwycięskich wojnach Rzymianie zmietli cywilizację samnicką i wymazali ją z historii… Coraz mniej badaczy uważa również, że regularna siatka ulic w Pompejach i innych rzymskich miastach jest odwzorowaniem planu rzymskiego obozu wojskowego. Dziś raczej widzi się tu wpływy wzorców greckich (być może za pośrednictwem Etrusków) i to wcale nie wojskowych, a cywilnych. Przykłady merytorycznych błędów, a tym bardziej niesprawiedliwych ocen autora można mnożyć.
Na wszystko to nakłada się fatalne tłumaczenie i kiepska praca redakcyjna polskiego wydawcy. Po pierwsze, spora część imion rzymskich przedstawiona jest tu z… włoska. A więc zamiast Rustiusza Verusa (czy choćby Rustiusa Verusa) mamy Rustio Vero, zamiast Gnejusza Pediusza Kaski (czy choćby Cnaeusa Pediusa Casci) mamy Gneo Pedio Casco. Przykłady można mnożyć i mnożyć. Nawet jednak w tym tłumacz nie był konsekwentny. Pojawiają się choćby takie perełki jak „Aulusz Wettiusz Restitutus (Aulo Vettio Restituto) i Aulusz Wettiusz Konwiwa (Aulo Vettio Conviva)”. Po pierwsze, nie Aulusz, tylko Aulus. Po drugie, po co w nawiasach podane są wersje włoskie? Nie sposób pojąć. Słynny rzymski wódz i dyktator Sulla, raz występuje pod tym imieniem, raz pod włoską jego wersją Silla. Niekonsekwencja potrafi się pojawić nawet w jednym zdaniu. Przykładem niech będzie to ze s. 177: „Wiele osób szuka przyjaźni i przychylności Titusa Suediusa Clemensa: z pewnego napisu wiemy, że niejaki Publio Clodio Sperato…”. Nawet tytuły greckich dzieł znalezionych na papirusach w Herkulanum podane są po włosku…
Ponadto w tekście pojawiają się takie niezręczności, jak twierdzenie, że mozaika zbudowana jest z „płytek”, a zamiast lampka oliwna pojawia się kaganek. Na s. 39 dowiadujemy się, że na zboczu Wezuwiusza znajdowały się „fabryki”, a na s. 95, że Pompeje stawały się coraz bardziej romańskim (sic!) miastem[2]. Na s. 196-197 dowiadujemy się zaś, że na forum znajdowały się posągi dobrodziei, którzy wybudowali pomniki za własne pieniądze, a potem podarowali je miastu. Z pewnością autorowi chodzić musiało o budowle użyteczności publicznej, a nie pomniki.
Brak konsekwencji w stosowaniu jednej konwencji imion rzymskich czy wszechobecne nazwy podawane po włosku zamiast po łacinie, to nie tylko wina tłumacza, ale i braku właściwej redakcji (i konsultacji naukowej). Ale o czym tu mówić, jeśli w książce pełno jest nawet błędów interpunkcyjnych!
Podsumowując „Pompeje. Trzy ostatnie dni” to sprawnie napisana książka, którą z pewnością czytałoby się świetnie, gdyby nie błędy merytoryczne, kłopoty z tłumaczeniem, a nawet błędy interpunkcyjne. Zwrócić uwagę należy też na paskudną okładkę, z której spogląda na czytelników wizerunek autora[3].
[1] Wg danych włoskiego Ministerstwa Kultury i Turystyki: https://twitter.com/MiBACT/status/949574596084236289
[2] romański w końcu to nie to samo co rzymski. Styl romański rozwijał się w Europie od X do XIII wieku, czyli ładne parę stuleci po upadku Rzymu.
[3] jak się okazuje w przypadku tego typu książek we Włoszech to norma. Podczas niedawnego pobytu w Rzymie widziałem zarówno inne dzieła Angeli, jak i jego kolegów po fachu z wizerunkami autorów na okładce.