Praca zbiorowa pod redakcją: Szymon Zdziebłowski
-
Wydawca: Muzeum Archeologiczne w Poznaniu
Data wydania: 2014
ISBN 978-83-60109-40-3
-
Wydanie: papierowe, e-book
Oprawa: miękka
Liczba stron: 148
Archeologia jest niewątpliwie tematem szalenie ciekawym dla społeczeństwa. Elektryzuje, przyciąga, intryguje. Wielokrotnie słyszę od spotkanych osób: „ja również kiedyś chciałem/am zostać archeologiem”. Popularny jest mit archeologii jako zawodu romantycznego i pełnego przygód. A mimo to popularyzacja tej nauki w Polsce mocno kuleje.
Książka, którą trzymacie Państwo przed sobą, powstała niemal wyłącznie dzięki inspirującemu spotkaniu, jakie odbyło się w październiku 2013 roku w Warszawie. Był to I Kongres Archeologii Polskiej, w czasie którego prowadziłem sesję tematyczną dotyczącą komunikacji społecznej w archeologii. Dzięki ciekawym dyskusjom z prelegentami oraz uczestnikami konferencji, powstał pomysł pomocy archeologom w trudnym rzemiośle promocji ich pracy. Problem wsparcia popularyzatorów nauki w Polsce jest szeroki. Jednym z pól słabo zagospodarowanych przez badaczy, w tym archeologów, jest nadal Internet. Stąd pojawił się pomysł stworzenia warsztatów szkoleniowych z zakresu nowych mediów dla osób odpowiedzialnych w swoich instytucjach za działania promocyjne.
fragment książki
Na wstępie muszę przyznać, że publikacja ta zaintrygowała mnie i zaciekawiła jak mało która nowość wydawnicza. Po pierwsze: temat promocji archeologii w internecie jest mi szczególnie bliski. Między innymi dlatego, że miałem przyjemność współtworzyć pierwszy polski portal archeologiczny Piramidion oraz czasopismo studenckie o tej samej nazwie. Po drugie: dzisiaj zawodowo zajmuję się promocją marek w internecie. Nie ukrywam, że już na starcie miałem co do Cyfrowego Archeologa wysokie oczekiwania, które dodatkowo wzmocniła marka Muzeum Archeologicznego w Poznaniu stojącego za tym projektem.
Na samym początku warto zauważyć, że mamy do czynienia z pracą zbiorową. Osobiście ostrożnie podchodzę do tego typu rozwiązań, szczególnie wtedy, gdy książka, która pretenduje do miana podręcznika, liczy sobie niewiele ponad 100 stron. Przejdźmy jednak do samej treści. Zaczynamy od wstępu i wprowadzenia, dzięki którym dowiadujemy się, dlaczego należy promować archeologię. I od razu napotykamy rewelacje w stylu: „Nauka ta [archeologia] cieszy się zdecydowanie większym zainteresowaniem niż fizyka kwantowa i jest prostsza w komunikowaniu.” Dobrze, że pisząc swoje znane na całym świecie książki, nie wiedzieli o tym tacy autorzy jak Richard Feynman, Roger Penrose czy Stephen Hawking. Po przeczytaniu tego ciekawego wprowadzenia orientujemy się, że trzecia część książki jest już za nami (sic!).
W zasadzie pierwszy artykuł merytoryczny traktuje o kontakcie z mediami. Autor ociera się tutaj o tematykę PR, ale w ujęciu dość archaicznym. Kolejny tekst dotyczy mediów społecznościowych – artykuł sam w sobie dobry, ale będący zaledwie wstępem do tematu (na pewno nie rozdziałem podręcznika). Dalej możemy przyczytać o projektowaniu aplikacji mobilnych, a także o Smartfonach i tabletach w popularyzacji archeologii. Tematy dotyczące projektowania aplikacji mobilnych byłyby jeszcze w omawianej publikacji uzasadnione, gdyby nie jednoczesny brak jakichkolwiek informacji o tym, jak projektować nowoczesne serwisy internetowe (to jakby nie było podstawa). Nawet tekst Emanuela Kulczyckiego, który znajdziemy pod koniec książki, nie ratuje całości. Dotyczy on głównie publikowania w internecie oraz licencji Creative Commons, ale w zbyt teoretycznym, jak na podręcznik, ujęciu.
Najlepiej napisany i merytoryczny tekst z praktycznymi wskazówkami to Kamera na wykopaliskach
Marketing internetowy to ogromna, niezwykle dynamicznie rozwijająca się dziedzina wiedzy. Wszelkie publikacje na ten temat praktycznie w dniu wydania są już nieaktualne, a dotyczy to w szczególności mediów społecznościowych. Wbrew pozorom komunikacja w nowych mediach jest dziedziną w pełni dojrzałą, posługującą się własną terminologią, sprawdzoną metodyką i wachlarzem gotowych rozwiązań. W książce Cyfrowy Archeolog na próżno jendak szukać pojęć, bez których trudno wyobrazić sobie jakąkolwiek merytoryczną publikację o promocji w internecie takich jak chociażby: strategia komunikacji, zasięg, engagement rate, konwersja, SEM i SEO. Zupełnie pominięto też takie tematy, jak Academic SEO, analityka i walidacja działań, wsparcie płatne, czy też reklama kontekstowa. Słowo reklama pada bodaj tylko trzy razy (i to w ogólnym kontekście), a przecież nie da się dzisiaj prowadzić efektywnych działań bez minimalnego budżetu reklamowego. Zamiast tego natrafimy na śmiesznie już dzisiaj brzmiące terminy: surfowanie po Internecie, wirtualny świat, czy też czcionki w odniesieniu do fontów. Całości dopełnia „Internet” pisany wszędzie z wielkiej litery, z uporem godnym lepszej sprawy…
Promocja nauki nie odbiega aż tak bardzo w doborze metod od promocji marek, nawet tych na wskroś komercyjnych. Takie potraktowanie marketingu internetowego i samodzielna próba wynalezienia koła na nowo wydaje się co najmniej dziwna.
Czytając Cyfrowego Archeologa odniosłem wrażenie, że książka powstała trochę na siłę. Owszem widać, że poszczególni autorzy są entuzjastami tematu i z pasją podchodzą do promocji archeologii. Brakuje jednak spójnej wizji całości, pomysłu przewodniego, podręcznikowej formy, a przede wszystkim wiedzy z zakresu marketingu internetowego. Dobór tematów sprawia wrażenie zupełnie przypadkowego. Bo, jak właściwie wytłumaczyć w tak krótkiej pracy obecność rozdziału o filmowaniu archeologii przy jednoczesnym braku opisu narzędzi do analizy ruchu na stronie, czy też podstawowej charakterystyki kanałów komunikacji w mediach społecznościowych. Próżno też szukać choćby jednego wykresu lub infografiki. O wskazaniu optymalnych narzędzi możemy w ogóle zapomnieć. Celowość takiego podręcznika, co ważne – wydanego ze środków publicznych, jest mocno dyskusyjna.
Podsumowując, warto zadać sobie pytanie, do kogo adresowana jest ta książka. Na pewno nie dla naukowca archeologa. Jeśli będzie on chciał samodzielnie prowadzić spójne i planowe działania w internecie, wiedza zawarta w książce nie da mu nawet podstaw. Z kolei dla marketera, specjalisty od marketingu internetowego książka ta będzie być może krótkim wprowadzeniem w tematykę archeologiczną, ale niczym ponadto.
Na koniec o pozytywach. Od strony wydawniczej całość prezentuje się dobrze. Skład, typografia, kolorystyka zostały przygotowane fachowo i sprawiają wrażenie przemyślanej koncepcji. Dużym plusem jest też równoczesna publikacja cyfrowa i to zarówno w formacie epub, jak i pdf. Na świecie to już standard, niestety jeszcze nie w Polsce, tym większe uznanie dla wydawcy.
Informacje o projekcie oraz ebook do ściągnięcia można znaleźć na stronach Muzeum Archeologicznego w Poznaniu.
Wydawnictwo: Muzeum Archeologiczne w Poznaniu
Format: e-book, papierowy
Recenzją zaoszczędziłeś mi czas!
Przeznacz go raczej na poczytanie Richarda…;)
Świetna recenzja. Książki dofinansowane lub w ogóle finansowane ze środków publicznych powinny przed wydaniem przechodzić przez recenzentów. A tak miało być nowocześnie, a jak widać, zamiast dobrej książki o archeologii mamy archeologię, ale marketingu internetowego… Szkoda!
„archeologia marketingu internetowego” – świetne i bardzo adekwatne określenie! 🙂
Zgadzam się z recenzentem i recenzją w całej rozciągłości…niestety…Zgadzam sie także z autorem/redaktorem tej publikacji: „popularyzacja tej nauki w Polsce mocno kuleje.” – ta publikacja jest tego przykładem…
Myślę, że masz zbyt wysokie wyobrażenie o zdolnościach „medialnych” lub tez „cyfrowych” większości archeologów i ogólnie naukowców. Tłumy i kolejki na szkoleniach z zakresu 'social media & Web 2.0 communiaction skills” (FNP) mówią same za siebie. Co prawda większość z nas ma konto na facebooku, ale inne narzędzia to rzadkość. Zaskakujące było dla mnie, że ludzie ode mnie młodsi – a wiec dużo bardziej zapoznani z nowoczesnymi narzędziami komunikacyjnymi i medialnymi, nie mieli na ten temat pojęcia, a szkolenia otwierały nam wszystkim oczy w podobny sposób. Na pewno Leszek Szumlas nie należysz do grupy docelowej tego podręcznika, choc jesteś archeologiem z wykształcenia, to bliżej ci do specjalisty od mediów, web 2.00 i marketingu. Moim zdaniem „Cyfrowy archeolog” podaje informacje podstawowe, dla tych, którzy nic na ten temat nie wiedzą – młodszych i tych starszych – jeśli maja taką potrzebę. Jest efektem warsztatów, w którym wzięli udział archeolodzy, dla których tematyka była całkowitą nowością. Może być „trampoliną” do następnego etapu wtajemniczenia – do Twojego „konwersja, SEM i SEO”. Bez wątpienia promocja archeologii wciąż kuleje w Polsce. A książka może pomóc wielu osobom w przełamaniu strachu przed nowym, choć z pewnoscią nie Tobie:). Pracuje w środowisku archeologicznym stale i widzę jak trudno jest przełamać strach przed nowym wirtualnym światem moim kolegom – starszym i młodszym. A podręcznik ma duży potencjał. A by wiedzieć co to „Academic SEO” trzeba znac podstawy. Nie zgadzam się z Tobą, że tych podstaw nie daje. Nie mam wiedzy, że archeolodzy są tak obeznani. Odparcie szczególowych zarzutów zostawię autorom.
Agnieszko, doskonale ujęłaś to, co próbowałem przez jakiś czas napisać. Książka, oczywiście, ma swoje wady. Ale ma jedną, podstawową zaletę. Świat nauki oraz oraz świat specjalistów od marketingu mają bardzo małą część wspólną, a zadaniem tych warsztatów (książka jest jednym z ich efektów końcowych, pamiętajmy że nie tylko na publikację przeznaczono środki publiczne) było tych światów zbliżenie. Brałem udział w warsztatach, więc pewnie nie jestem obiektywny, ale moim zdaniem ta książka jest bardzo dobrym pierwszym krokiem dla naukowców. Co zresztą potwierdzają znajomi archeolodzy, którzy w warsztatach nie uczestniczyli a przeczytali bądź przejrzeli książkę.
Agnieszko,
Miałem ostatnio okazję uczestniczyć w szkoleniu dla naukowców i pracowników uniwersyteckich zajmujących się promocją nauki i takich, którzy planują dopiero rozpocząć takie działania. Poziom zdecydowanej większości przekraczał to co prezentują sobą „specjaliści o marketingu” w wielu firmach. W parze z tym poziomem szły wysokie oczekiwania , których banały i ogólności nie zaspokoiły by w najmniejszym stopniu. Nie zgodzę się więc z twoja diagnozą tak niskiego stanu wiedzy o nowych mediach.
Jeśli mam coś dodać o samej książce to jest ona po prostu słaba. Moim zdaniem nie zasługuje na miano podręcznika, współfinansowanego dodatkowo przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Znacznie więcej, merytorycznych informacji można znaleźć na blogach tematycznych, prowadzonych często przez samych naukowców.
Zgadzam się natomiast, że przydałby się dobry podręcznik dotyczący promocji nauki, stworzony przez profesjonalistów i praktyków.
Leszku, możemy mieć rożne zdania na temat książki. Mnie cieszy pojawienie się jej w dyskursie i tak skrajne opinie. Jesteśmy w kraju wolnym, w którym każdy może mieć własne zdanie. Jednak nie mogę być obojętna wobec zarzutów dotyczących wydatkowania pieniędzy publicznych. Niebezpiecznym jest kwestionowanie zasadności wydatkowania funduszy MKiDN biorąc tylko pod uwagę swoja własną, z zasady subiektywną, opinię. Nasze poznańskie doświadczenie z Golgota Picnic jest tego dobrym przykładem. Wolność słowa, nawet jeśli ktoś uważa że jest słabe, to coś co nam dano jeszcze nie tak dawno. Gdyby brano pod uwagę opinie ludzi – niewiele rzeczy zostałoby wystawionych, wydanych itp. Za głęboko niesprawiedliwe uważam kwestionowanie przez Ciebie zasadności naszych wydatków na takiej podstawie. Zostawmy to urzędnikom MKiDN, którzy w styczniu oceniają każdy nasz wydatek w tym względzie i wartość merytoryczną projektu biorąc pod uwagę wymierne wskaźniki a nie opinie czy własne sympatie i antypatie. Czu uznałbyś za uczciwe, gdyby działalność „Mądrych książek” finansowanych przecież w ramach SKILLS FNP, a więc środków europejskich – publicznych została zakwestionowana finansowo tylko na podstawie negatywnej opinii kogoś? Dostaliście finansowanie w ramach konkursu – my również; możecie być lubiani lub nie, nasza książka tez, ale nikt nie ma prawa kwestionować zasadności waszych i naszych wydatków tylko na podstawie własnej opinii o waszej działalności lub o naszej książce……
Agnieszko, Twierdzenie, że kwestionowanie zasadności wydatków z pieniędzy publicznych jest niebezpieczne byłoby może zasadne w słusznie minionej epoce zwanej PRLem.
Ze względu na starą znajomość zakładam, że to niefortunny „skrót myślowy”. Pewnie bym się wystraszył, gdybym miał jakiegkolwiek związki z jakąkolwiek uczelnią…
Wydatkowanie pieniędzie pieniędzy publicznych w społeczeństwie obywatelskim powinno być jak najcześciej kontestowane i poddawane wątpliwość!
Urządnicy MKiDN zapewne ocenią projket pozytywnie, przeglądną faktury, zaobaczą wskaźniki, poklepią się po ramionach i być może nawet jeden z nich przeczyta książkę. W to głęboko wierzę.
Jeśli chodzi o finansowanie „Mądrych Książek” to zapewniam Cię, że takowego nie ma. Działamy w modelu pro-bono. Powstaje natomiast aplikacja mobilna „Mądre Książki”, w ramach konkursu, a wykonuje ją zewnętrza, profesjonalna firma, nie związana w żaden sposób z nami i archeologią.
A tak w ogóle nie rozumiem tego argumentu ad personam, bo cóż wspólnego mają MK z tą źle napisaną książką?
Bardzo mi przykro, że książka nie wszystkim się podoba, nie widzę jednak powodu, żeby „rwać” z tego powodu włosy z głowy.
Natomiast mile widziana będzie tutaj kolejna recenzja np. Twojego autorstwa, która być może zachęci innych do sięgnięcia po to dzieło.
Leszku, Co do MK przyznaje się do niewiedzy i zwracam honor. Nie miałam takiej świadomości. Wolność słowa daje także możliwość wyrażenia swojej opinii co do wydatkowania pieniędzy pochodzących z naszych podatków. Zawsze będą jednak osoby niezadowolone i zadowolone. Moim zdaniem czas pokaże czy książka jest rzeczywiście taką klęską. Dziękuje za zaproszenie, zastanowię się czy jestem wystarczająco kompetentna do jej napisania. Włosy mam w komplecie:)
Agnieszko…
…tego postu już kompletnie nie rozumiem…a właściwie rozumiem twoją frustrację spowodowaną faktem, że twój projekt nie dostał finansowania z projektu SKILLS a projekt MK dostał, ale
taki atak to jednak chyba pewna przesada…Rozumiem, że „Gdy rozum śpi, budzą się demony” (thanks Goia:)), ale twierdzenie, że krytyka „Cyfrowego…” i wyrażanie opinii, że publiczne środki nie zostały tutaj jakoś świetnie wykorzystane i że jest to atak na wolność słowa (!!!) to już (dziś modne stwierdzenie) „odmęty szaleństwa”! To właśnie publiczne środki, na których marnowanie patrzymy każdego dnia, podlegają specjalnej kontroli także społecznej. To właśnie m.in. dlatego powinniśmy popularyzować naukę by spłacać społeczeństwu
dług zaciągnięty z publicznych środków na badania! Nikt nie kwestionuje przyznania środków na tę publikację bo gdy je przyznawano jeszcze jej przecież nie było. Był plan – nie znamy go – i został wykonany – nie wiemy w jakim zakresie. Mamy jednak prawo uważać, że coś co nosi nazwę „podręcznika” wydanego ze wsparciem ministerstwa i ważnej placówki publicznej nie spełnia kryteriów
sensownego wydania publicznego grosza. Grosza także z mojej (i recenzenta omawianej przez nas książki) kieszeni. Każdy ma zatem prawo do wyrażania opinii bo daje nam je właśnie owa wolność słowa. I nie Agnieszko – nie zostawimy tego urzędnikom MKiDN bo mamy prawo się w tej kwestii wypowiadać, co jak sądzę dość
merytorycznie w przeciwieństwie do tej twojej wypowiedzi, czynimy. Podawanie tutaj przykładu Golgota Picnic jest chyba pomyłką (nie chcę nawet myśleć, że tak naprawdę uważasz i porównujesz te dwie kwestie, bo miałem cię zawsze za niezwykle rozsądną osobę). To przedstawienie zablokowali durni urzędnicy sterroryzowani
przez mniejszość a większość siedziała w domciach i milczała (z wyjątkami).
Gdzie widzisz tutaj własne sympatie czy antypatie? Recenzja jest merytorycznym odniesieniem się jej autora do jej przedmiotu i wytyka konkretne sprawy, niedociągnięcia a nie mówi, ze ktoś kogoś nie lubi i dlatego książka jest „be”. Na tym właśnie polega wolność słowa, że argumentując dyskutujemy często nie zgadzając się ze sobą. Nie rozumiem twojej agresji i bardzo mnie ona smuci bo w ten sposób gubimy właśnie to co buduje siłę każdej grupy zawodowej czy społeczności – umiejętność budowania i wspólnego tworzenia, popychania naszego wózeczka do przodu…I nie mam nic przeciwko krytykowaniu przez ciebie naszych działań jeśli masz do nich zastrzeżenia, zwłaszcza tam gdzie choć w niewielkim stopniu posługujemy się publicznymi środkami. Gdybyśmy potrafili o tym rozmawiać zamiast zgodnie z polską tradycja skakać sobie do
gardeł i obrażać sie wzajemnie moglibyśmy góry przenosić! Czego sobie i tobie szczerze życzę! 🙂
Ale Piotrze ja przecież podkreślałam w każdej swojej wypowiedzi wolność słowa. Golgota picnic przywołałam ze względu na ogólnopolską znajomość tematu. Nie postawiłam znaku równości. Pokazałam tylko co się może stać – bo komuś się to nie podoba. I to porównanie jest bardzo wyraziste. Moim zamierzeniem w żadnym z postów nie było skakanie do gardła. Moje wypowiedzi nie są emocjonalne i nie zamierzałam nikogo obrażać. Macie prawo myśleć, że książka to „klęska”. podobnie jak ci, którym ta książka odpowiada. Co do wydatkowania pieniędzy publicznych wskazałam niebezpieczeństwo. Płacisz podatki i masz prawo wyrażać swoją opinię na temat ich wydatkowania.
Szczerze czuję się jak spalona czarownica, szczególnie, że poczatek postu dotknął mnie osobiścia. Ale to nie miejsce na odpowiedź.
Nie miałem zamiaru cię dotknąć osobiście podobnie jak zapewne ty nie miałaś zamiaru dotknąć ekipę MK choć tak właśnie się stało. Jak głosi stare porzekadło „kto sieje wiatr zbiera burzę” 🙂 Czarownicą zdecydowanie nie jesteś (widziałem cię wszak wielokrotnie i nijakiej miotły nie zauważyłem :)) i nikt nie miał zamiaru cię palić na stosie 🙂 a dzięki naszej szczerej wymianie opinii spowodowaliśmy, że temat stał jeszcze bardziej znany i być może dyskusja ta przyniesie dobre owoce. A to po nich przecież poznaje się czy drzewo warto podlewać czy lepiej zrobić z niego parkiet…:) A zatem jak zwykł był mawiać klasyk – Warto rozmawiać 😉
Trzeba po prostu zrobić flaszkę i napisać dobrą książkę o promowaniu archeo. Amen. 😉
PS „Dyskurs rodzi postęp” Hun Atylla
Jak mawiał Vlad Palownik „Usiądźmy i porozmawiajmy” 🙂
Agnieszko, pozwól, że posłużę się punktami by skomentować twoją wypowiedź:
1. Brałem udział w 2 szkoleniach, o których piszesz i 2 dalszych,
organizowanych przez inne instytucje, ale poświęconym tej tematyce.
Zarówno wiedza uczestników jak i tematyka tych szkoleń diametralnie
różniły się od tego co piszesz. Młodzi (choć nie tylko tacy tam byli) naukowcy wiedzieli bardzo dużo i radzili sobie wspaniale w wielu trudnych aktywnościach i działaniach. Przywiozłem z tych szkoleń mnóstwo inspiracji i ilustracji właśnie tej wiedzy i pomysłów. Zaś program tych szkoleń był spójny i nowoczesny czyli zupełnie nie taki jak publikacja, o której dyskutujemy. I nikt nie bał się tam „trudnych” słów i
terminów, których trzeba używać jeśli mamy na poważnie zajmować się
rzeczoną tematyką.
2. Być może pracujesz akurat w takim wycinku środowiska archeologicznego, któremu trudno przekonać się do nowych technologii i nowych mediów, ale to nie znaczy, że wszyscy tacy są. Tak jak pisałem gdzieś powyżej – trudno wymagać od starszych profesorów czy pracowników twittowania czy znajomości SEO, ale dla młodszych to w wielu przypadkach wcale nie magia. W ramach zajęć, które prowadzę teraz ze studentami III roku archeo w Krakowie zajmujemy się tymi sprawami i nie
widzę tu wcale znaczących problemów. To raczej tego typu publikacje,
które tworzą niepotrzebne wrażenie, że „jest źle i tylko ta książka wam
pomoże” kreują obraz klęski i niemoty.
3. Powiem szczerze, że dziwię się bardzo, że tak to widzisz. Akurat placówka, w której z niemałymi sukcesami pracujesz, jest wielokrotnie dowodem zaprzeczającym tym
teoriom. Robicie wszak wiele ważnych i ambitnych projektów choć trzeba
uczciwie przyznać, że akurat w tzw. nowych mediach nie błyszczycie. Nie
bardzo też więc rozumiem to występowanie z pozycji mentora w tych
kwestiach. Rozumiem, że ta pozycja jest także formą promocji placówki,
ale naprawdę można było to lepiej zrobić…Zwłaszcza, że – tutaj chyba
nie ma sporu – takie publikacje i szkolenia są bardzo potrzebne. Być
może należałoby po prostu pokazać innym jak to się robi na własnym
przykładzie i wasze kanały komunikacji wprowadzić na ten najwyższy,
światowy poziom?
Agnieszko, pozwól, że posłużę się punktami by skomentować twoją wypowiedź:
1. Brałem udział w 2 szkoleniach, o których piszesz i 2 dalszych,
organizowanych przez inne instytucje, ale poświęconym tej tematyce.
Zarówno wiedza uczestników jak i tematyka tych szkoleń diametralnie
różniły się od tego co piszesz. Młodzi (choć nie tylko tacy tam byli) naukowcy wiedzieli bardzo dużo i radzili sobie wspaniale w wielu trudnych aktywnościach i działaniach. Przywiozłem z tych szkoleń mnóstwo inspiracji i ilustracji właśnie tej wiedzy i pomysłów. Zaś program tych szkoleń był spójny i nowoczesny czyli zupełnie nie taki jak publikacja, o której dyskutujemy. I nikt nie bał się tam „trudnych” słów i
terminów, których trzeba używać jeśli mamy na poważnie zajmować się
rzeczoną tematyką.
2. Być może pracujesz akurat w takim wycinku środowiska archeologicznego, któremu trudno przekonać się do nowych technologii i nowych mediów, ale to nie znaczy, że wszyscy tacy są. Tak jak pisałem gdzieś powyżej – trudno wymagać od starszych profesorów czy pracowników twittowania czy znajomości SEO, ale dla młodszych to w wielu przypadkach wcale nie magia. W ramach zajęć, które prowadzę teraz ze studentami III roku archeo w Krakowie zajmujemy się tymi sprawami i nie
widzę tu wcale znaczących problemów. To raczej tego typu publikacje,
które tworzą niepotrzebne wrażenie, że „jest źle i tylko ta książka wam
pomoże” kreują obraz klęski i niemoty.
3. Powiem szczerze, że dziwię się bardzo, że tak to widzisz. Akurat placówka, w której z niemałymi sukcesami pracujesz, jest wielokrotnie dowodem zaprzeczającym tym
teoriom. Robicie wszak wiele ważnych i ambitnych projektów choć trzeba
uczciwie przyznać, że akurat w tzw. nowych mediach nie błyszczycie. Nie
bardzo też więc rozumiem to występowanie z pozycji mentora w tych
kwestiach. Rozumiem, że ta pozycja jest także formą promocji placówki,
ale naprawdę można było to lepiej zrobić…Zwłaszcza, że – tutaj chyba
nie ma sporu – takie publikacje i szkolenia są bardzo potrzebne. Być
może należałoby po prostu pokazać innym jak to się robi na własnym
przykładzie i wasze kanały komunikacji wprowadzić na ten najwyższy,
światowy poziom?
Piotrze, nasze punkty widzenia na to zagadnienie są tak diametralnie różne, ponieważ funkcjonujemy w różnych środowiskach i mamy różne doświadczenia. Cóż masz prawo sadzić , że ta książka to obraz klęski i niemoty. Tak jak napisałam wolność słowa, wasz portal. Ja jednak uważam, że jej pojawienie się jest ważne dla wielu archeologów i że może ona pomóc części z nich. Czas pokaże.
Małe sprostowanie – nie napisałem, że książka to obraz klęski i niemoty a jedynie, że kreuje ona taki oraz aktywności tego tupu w środowisku archeologów.
Cóż, autor recenzji nie zna chyba ciemnych zakamarków realiów archeologicznego świata. Niestety środowisko nie jest gotowe na zdrowe podejście do słowa „Facebook” i reaguje na nie jak na zabawę i dziecinadę, a nie traktuje go jak narzędzia.
SEO SEM CIA FBI i inne tajemnicze akronimy są może dobre dla zaawansowanych ludzi z branży mediów, ale nie dla oswajania środowiska archeo, o czym wie ten, kto ma z nim do czynienia.
Wielu zasłużonych badaczy uważa, że popularyzowanie swoich wyników jest nieprofesjonalne, bo archeologia to nie Disneyland, żeby pisać o tym na facebooku, czy w gazetach, a powinno się wydawać tylko publikacje naukowe.
Co do samej pozycji, może słowo „podręcznik” nie jest tutaj użyte zbyt szczęsliwie, ale książka jest na pewno dobrym pierwszym krokiem w kierunku OSWOJENIA archeologów z nowoczesnymi mediami. Na papierze podaje to w co nie chce wierzyć wielu naukowców.
Oczywiście zgadzam się z Panią Agnieszką Mączyńską.
Archeologów czeka jeszcze długa droga…
Michale, podobnie jak autorzy recenzowanej książki stosujesz uogólnienia, z którymi nie mogę się zgodzić. Twierdzisz, że „Archeologów czeka jeszcze długa droga…”.
Jest to stwierdzenie nieprawdziwe i krzwydzące, dla tych którzy z promocją i popluaryzacją archeologii radzą sobie świetnie. Zapewniam Cię, że są tacy i skróty, które podałem nie są dla nich tajemnicą. Co więcej, od części z nich miałem okazję się wiele nauczyć np. w odniesieniu do komunikacji na Twitterze, czy też działań z zakresu Academic SEO.
Mam nadzieję, że również zabiorą głos w tej (ciekawej i merytorycznej) dyskusji – póki co nie zamierzam ich wywoływać imiennie „do odpowiedzi” 🙂
Leszku, z pewnością są archeolodzy doskonale obracający się w świecie nowych mediów, Internetu i PR. Nawet ja sam znam jednego 😉 A na poważnie – tacy ludzie naprawdę stanowią niewielki odsetek badaczy i muzealników. I nie do nich, jak mi się wydaje, jest skierowana ta publikacja.
I czy to upoważnia kogokolwiek do generalizowania i równania w dół?
Leszu, tak jak napisał Darek – to jest wciąż niewielki procent. Nie wiem jak wielu znasz archeologów i czy są to ludzie ze środowiska akademickiego, muzealnicy, czy osoby zajmujące się archeologią prywatnie, ale w bliskim mi otoczeniu naprawdę niewiele osób używa z powodzeniem tego typu narzędzi.
Mam nadzieję, że będzie ich coraz więcej, bo niestety ale mamy takie czasy, że nie liczy się „content” a liczy się „trend”.
Wychodzę z założenia, że archeologia musi wracać do ludzi. W tej chwili wraca naprawdę w minimalnym stopniu, m.in. dlatego, że inicjatywy typu „Time Team” na Discovery, czy przywoływane przeze mnie publikowanie swoich dokonań w mediach „mainstreamowych” jest otwarcie krytykowane i szkalowane przez niektórych wykładowców podczas zajęc.
Oczywiście poprawa jest, ale nadal uważam, że daleko nam jeszcze do stopnia świadomości środowisk zachodnich…
Nie jest tak jak piszesz. W nowoczesnym marketingu liczy się właśnie „content” – „Content is King” (sic!)
Archeolodzy mają potężną !!! przewagę, tylo trzeba ich nauczyć z niej korzystać.
Polecam jako odpowiedź na stwierdzenie, że „content” się nie liczy…;) http://www.amazon.com/Content-Rules-Podcasts-Webinars-Customers/dp/1118232607
Nie bardzo rozumiem stwierdzenie „środowisko nie jest gotowe”. Ja jestem uczestnikiem tego środowiska i nie obserwuję jego generalnej „niegotowości”. Trudno wymagać od starszego pokolenia naukowców funkcjonowania na FB czy twittowania, zaś w gronie młodych badaczy jest wielu radzących sobie z tymi sprawami doskonale. Znam ich całe rzesze i grubą przesadą i niedocenianiem pracy wielu ludzi jest takie generalizowanie.
A akurat autor recenzji jest archeologiem i choć obecnie nie pracuje w tym zawodzie to posiada w nim doskonałe rozeznanie, zaś na działalności w tzw. nowych mediach zna się jak mało kto, co potwierdzał i potwierdza wieloma sukcesami.
Recenzja Leszka Szumlasa, pokazuje przepaść jaka dzieli archeologię i profesjonalny
marketing internetowy. Przepaść, której nie da się przeskoczyć od tak. I w sumie nie wiem czy warto ją przeskakiwać.
Oczywiście
profesjonalna promocja, jest archeologii niezbędna, ale nie oszukujmy
się, nauka nie jest produktem, który ma być sprzedawanym w
supermarkecie, jak najszybciej, jak najtaniej i w jak największej
ilości. Promocji nauki nie zmierzymy ilością sprzedanych produktów, czy
zarobioną kasą. Dodatkowo większości archeologów brakuje funduszy na
podstawowe badania więc na promocje nie mają jej, w większości
przypadków, wcale. Nie można więc użyć, często drogich, narzędzi
służących do tworzenia nachalnie wyskakujących reklam (pop up), czy
kolorowych banerów na poczytnych portalach, bo promocja nauki w takiej,
czysto komercyjnej wersji, mogła by przynieść jedynie szkody w wizerunku
archeologii. Potrzeba tu rozwiązań, które z jednej strony będą
promowały archeologię, z drugiej zaś nie sprowadzą jej do poziomu
supermarketów.
Kolejną rzeczą jest, że tragiczny stan promocji
archeologii (i innych nauk) w Polsce, jest faktem. Znakomita większość
archeologów nie wie, nie tylko jakimi sposobami promować swoje badania,
ale i jak to robić. Promocja nauki jawi im się jako „zło konieczne”,
„zajęcie niegodne naukowca”, „marnowanie czasu”. Aby zmienić takie
podejście, nie można skierować do naukowców publikacji nafaszerowanej
specjalistyczna wiedzą z zakresu e-marketingu i informatyczną nowomową
(„engagement rate, konwersja, SEM i SEO”), bo odrzucą ją jako
niezrozumiałą i niewartą zachodu. Nie przekona ich ona do tego, że można
promować naukę w sposób prosty, łatwy i nie wymagający dużo czasu.
Oczywiście archeolodzy, ani żadni inni naukowcy, nie będą specjalistami
od promocji nauki, bez specjalistycznych kursów i szkoleń. Pytanie brzmi
czy muszą być takimi specjalistami ? Czy mają znać się na e-marketingu ?
Otóż nie. Powinni znać podstawowe sposoby promocji, tak aby umieć
porozumieć się ze specjalistą od promocji, PRu, czy marketingu, który
będzie w profesjonalny sposób wykonywał ta pracę na ich zlecenie.
I „Cyfrowy Archeolog” jest właśnie takim podręcznikiem, który wyjaśnia te
podstawy. Pokazuje, że dzięki prostym narzędziom, można w łatwy sposób
pokazać swoje badania w środowisku cyfrowym. Instruuje, jak rozmawiać z
dziennikarzem. Przedstawia możliwości aplikacji na urządzenia mobilne,
itd. Oczywiście nie jest to podręcznik, skierowany do specjalistów od
marketingu czy promocji. Oni mają swoje opasłe tomy, pełne
specjalistycznej wiedzy. Książka ta skierowana jest do tych archeologów,
którzy dopiero zaczynają przygodę z promocją swoich badań. Ma ich do
tego zachęcić i pokazać jak można to robić na podstawowym poziomie. A
ten podstawowy poziom jest bardzo ważny, bo publikacja po publikacji,
wpis po wpisie, wywiad po wywiadzie, zmienia podejście do promocji
archeologii. Przekonuje kolejne osoby, że warto pokazywać swoje badania
poza środowiskiem naukowym. A właśnie zmiana postawy naukowców, jest tu
sprawą kluczową…
Zbigniewie, gdyby książka była dobrze napisana i korzystała z rzetelnej wiedzy z zakresu marketingu internetowego, zarówno Ty, jak i Czytelnicy dowiedzieliby się, że można prowadzić efektywną promocję nauki bez dużego budżetu reklamowego. Nie jest moim obowiązkiem udowadnianie, że nauce potrzebna jest promocja, gdyby się jednak nauowcy promowali, to mieliby pieniądze na badania. Są tacy, którzy radzą sobie z tym świetnie – tylko oczywiście wymaga to nakładu czasu, otwartości umysłu i przede wszystkim chęci. Na Zachodzie zrozumiano i wdrożono to już dawno temu, wierzę, że u nas też będzie dobrze.
Ciężko mi słuchać od lat tej samej argumentacji „środowiska”, że się nie da i że wszystko sprowadza się do pieniędzy, a także, że nie ma szans na wyrwanie się z błędnego koła.
A „supermarket” to robi z archeologii i marketingu omawiana książka, która zamiast podonosić poziom wiedzy i uczyć, dostosowuje się do małego grona odbiorców, którym wydaje się, że wszędzie jest tak samo źle i że wszyscy tak samo mało wiedzą.
Leszku, tego że prowadzić promocje można bez wielkiego budżetu nie musisz mi tłumaczyć. Dokładnie tym się zajmuję 😉 To, że środowisko archeologiczne w Polsce ma takie, a nie inne podejście do promocji, też widzę obaj rozumiemy. To, że na zachodzie jest lepiej nie wymaga komentarza. Argumentacja środowiska jest jaka jest, dobrze że po matulku zmienia się w dobrym kierunku.
Powiedz mi więc, czy serio uważasz, że do takiego „środowiska archeologicznego” jakie mamy, trafił by „profesjonalny”, podręcznik promocji ? Mi się wydaje, że nie. To było by, tak jak by dać specjaliście od promocji tabele z wylewami i kazać robić typologię 😉 Według mnie, jak już pisałem, nie chodzi oto, żeby zrobić z archeologów specjalistów od promocji (bo mają już jedną specjalizację), ale żeby przekazać podstawową wiedzę, dzięki której będą mogli współpracować ze specjalistami od promocji.
Czy „Cyfrowy Archeolog” mógł by być napisany lepiej ? Mógł by. Wszystko zawsze można zrobić lepiej 😉 Ja jednak jestem zadowolony, że Ministerstwo dofinansowało zarówno warsztaty, jak i książkę która jest ich pokłosiem. To kolejny krok w dobrą stronę. A żeby zmienić „argumentację środowiska” potrzeba jeszcze bardzo wielu kroków.
Z mojej strony high five 🙂
…a na pytanie – czy serio uważasz, że do takiego „środowiska archeologicznego” jakie mamy, trafiłby „profesjonalny”, podręcznik promocji ? – odpowiem krótko: tak 🙂
„Profesjonalny” nie musi być trudny, a „podstawowy zakres wiadomości” nie musi oznaczać infantylności i uproszczeń (szczególnie, że adresatami są naukowcy! – to nie jest grupa mająca trudności ze zrozumieniem prostego tekstu…). Moim zdaniem lepsze byłoby napisanie o podstawowych, ale najnowszych narzędziach marketingu internetowego, najlepiej z unikaniem specyficznej branżowej nowomowy – wszak pojęcia typu „SEO” można objaśniać za pomocą wyrazów powszechnie znanych. 😉 Podstawy, nie uproszczenia.
Doświadczenie wielu instytucji i organizacji zajmujących się nie tylko badaniami naukowym, ale także popularyzacja nauki w Europie Zachodniej i USA pokazuje, że nie trzeba wcale wielkich nakładów finansowych by skutecznie i rzetelnie promować naukę. W Anglii są już uczelniane katedry popularyzacji nauki (Public engagement) i wiedza z tego zakresu jest oczywistym elementem wykształcenia naukowego. Podobnie jest np. we Włoszech gdzie uczą się także polscy fachowcy z tej dziedziny. Bo są tacy czego autorzy publikacji zupełnie nie dostrzegają (a może po prostu nie wiedzą). Tak jak nie dostrzegają lub przemilczają znakomite projekty popularyzatorskie realizowane w ostatnich latach w rożnych polskich ośrodkach także z wykorzystaniem tzw. nowych mediów.
A co do supermarketów to właśnie ten schemat myślenia „jesteśmy elitą, nie mamy czasu na takie rzeczy i nie możemy się mcdonaldyzować” leży u podstaw problemów polskiej popularyzacji. A przecież pomiędzy naukową „wieżą z kości słoniowej” a McDonaldem jest jeszcze ogromna przestrzeń do wykorzystania! Czy ta książka pomoże w jej sensownym zapełnieniu? Moim zdaniem nie…
1. Nie jest to podręcznik – niefortunnie użyto tego słowa – może lepiej: poradnik (mini), kilka słów na temat, przyczynek do dyskusji o… itd.
2. Czy potrzebny jest ekspercki podręcznik promocji nauki dla naukowców (taki z użyciem SEO i engagement) – Tak, ale będzie on wyłącznie akceptowany przez część „zajawionych” odbiorców, reszta go odrzuci. Tej większej reszcie odpowiadałby INSPIRADNIK (mieszanina poradnika z zbiorem inspiracji/wyjaśnień/strategii). Taką rolę mógłby pełnić „Cyfrowy archeolog”. Czy pełni – trzeba zapytać czytelników. Dla tych, którzy chcą być bardziej zaawansowani – szkolenia, wiedza z internetu, współpraca z podmiotami zewnętrznymi i, może kiedyś powstanie, SuperHyper Biblia Promocji Nauki.
3. Z chęcią posłuchałbym, co w odniesieniu do tej dyskusji, mają do pwoiedzenia autorzy i redaktorzy.
Howgh 🙂
Może komuś się przyda. Podstawy komunikacji dla naukowców w przyjaznej formie.