Autor: Hugh Thomson
-
Tłumaczenie: Agnieszka Wilga
Konsultacja naukowa: —
Tytuł oryginału: The white rock. An exploration of the Inca Heartland
Seria/cykl wydawniczy: Orient Express
Wydawnictwo: Czarne
Data wydania: 2014
ISBN: 978-83-7536-797-3 -
Wydanie: papierowe
Oprawa: miękka
Liczba stron: 568
Hugh Thomson po raz pierwszy pojechał do Peru w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Miał dwadzieścia lat i chciał odnaleźć inkaskie ruiny Llactapata, które już kiedyś odkryto, a potem znów ślad po nich zaginął. Zarosła je dżungla i od kilkudziesięciu lat nikt nie potrafił ich odnaleźć. Tak się zaczęła jego fascynacja kulturą Inków i historią Ameryki Południowej. W ciągu następnych lat wielokrotnie wracał na ten kontynent, przemierzał kolejne szlaki, poszukiwał zagubionych osad i starał się dociec, ile prawdy jest w powszechnych wyobrażeniach na temat cywilizacji Inków.
Biała skała to także porywająca historia zdobywców i odkrywców, konkwistadorów, awanturników i podróżników, którzy próbowali poznać i opanować ten najbardziej dziki i niedostępny zakątek ziemi. z opisu wydawnictwa
Uff… Skończyłem. Taki początek to chyba nienajlepsza rekomendacja dla książki. Przebrnąłem przez „pisaninę” i to dość mizernego poziomu. Pierwsze 150 stron jest więcej niż słabe, potem jest nieco lepiej, lecz rozważania są bardzo płyciutkie i dość naiwne. Na początku od razu warto też ostrzec Czytelnika, że jeśli spodziewa się dowiedzieć czegokolwiek konkretnego o archeologii, o Inkach lub Andach to się srodze zawiedzie. Po przeczytaniu odkryje, że z lektury nie pozostało w pamięci wiele nowych informacji, a może nawet nic.
Autor, jak sam przyznaje jest pasjonatem i podróżnikiem, a raczej odkrywcą, lecz te pasje przeważają nad chęcią wgłębienia się w to, co poznaje i umiejętnością przekazania tego w książce. Jest to raczej mało zaangażowane w poznanie świata dziennikarstwo, które wbrew Autorowi trudno nazwać „oświeconym”. Równie daleko Autorowi do antropologii czy opisu etnograficznego. Raczej są to „gadułki”, „obrazki”, trochę tego, trochę tamtego, a wszystko pobieżnie i powierzchownie. Jest to być może wynikiem faktu, że Thomson opiera swoją wiedzę głównie na książkach podróżniczych, opracowaniach popularnych i ewentualnie tekstach źródłowych ale bez wgłębienia się w komentarz etnohistoryczny do nich. Wyciąg z takich lektur jest bardzo „rozwodniony”, a tekst jest oscylacją między faktem, sensacją, ciekawostką, stereotypami i informacją popularnonaukową.
Można też wytknąć (powiedzmy delikatnie) kilka nieścisłości, jak tę że na obszarze środkowoandyjskim nie było antagonizmu góry-costa. Te dwie strefy raczej się uzupełniały i to od czasów o wiele wcześniejszych niż założenie Limy. Po drugie, nawet przy dużej dozie dobrej woli trudno zgodzić się, że w roku 1549 mijało „kilka dekad” od podboju, który zaczął się umownie w roku 1532. Ważne dla mieszkańców Andów, a szczególnie poddanych Inków systemy mita, oraz podział hurin-hanan wyjaśnione są źle. Dalej: uważa się współcześnie, że wigonie zostały jednak udomowione (mają od nich pochodzić alpaki). Uroczystość Wszystkich Świętych nie jest tożsama z Dniem Zadusznym, czego Autor najwyraźniej nie wie. Wreszcie pewne formy geomorfologiczne opisywane przez Autora (s. 50) to raczej zgłady lodowcowe, a nie „żłobki krasowe”.
Czy zatem w ogóle warto sięgać po tę pozycję? Być może tak – przy nadmiarze wolnego czasu. Jest w niej kilka lepszych fragmentów, z których można dowiedzieć się choćby o mało znanych postaciach historii fotografii (jak Martin Chambi). Jestem jednak daleki od polecania tej książki. Za długa, za nudna, za mało konkretna, za wiele nieścisłości i błędów. Przed wyjazdem do Peru trzeba sięgnąć po inne publikacje.
za „PISaninę” tylko jedna gwiazdka, pewnie słusznie