Autor: Lawrence Krauss
-
Tłumaczenie: Tomasz Krzysztoń
Tytuł oryginału: A Universe from Nothing
Seria/cykl wydawniczy: Na ścieżkach nauki
Wydawnictwo: Prószyński
Data wydania: 2012
ISBN: 978-83-7839-729-8
-
Wydanie: papierowe
Oprawa: miękka
Liczba stron: 216
Odważna i kontrowersyjna książka Lawrence’a M. Kraussa stanowi dla czytelników zainteresowanych fizyką i kosmologią takie samo wyzwanie, jakim dla zainteresowanych biologią były książki Richarda Dawkinsa. Zbieżność tę podkreśla wyraźnie posłowie, w którym autor „Samolubnego genu” stwierdza, że „Wszechświat z niczego” to w dziedzinie kosmologii ekwiwalent śmiertelnego ciosu, jakim dla supernaturalizmu w biologii było „O powstawaniu gatunków” Darwina. „Tytuł wyraża dokładnie to, co jest napisane. A to, co jest napisane, jest druzgocące” – pisze Dawkins.
Prószyński i S-ka, proszynski.pl
Jednak „Wszechświat z niczego” to nie tylko wspaniała polemika, ale przede wszystkim potężna dawka wiedzy na temat przyszłości naszego Wszechświata, opartej na najnowszych osiągnięciach fizyki, z odkryciem pola Higgsa na pierwszym miejscu, i przekazywanej w sposób prosty, niebanalny i z dużą dawką humoru.
Lawrence Krauss to utalentowany fizyk teoretyczny i zarazem jeden z najbardziej zarozumiałych naukowców. Te dwa niewyszukane epitety są dla mnie wystarczające, by scharakteryzować autora i samą książkę. Utalentowany? W końcu każdy fizyk zajmujący się bądź historią Wszechświata, bądź jego bliżej nieokreśloną przyszłością, musi odznaczać się nieposkromioną wyobraźnią, a tego Kraussowi odmówić nie można. Zarozumiały? Inaczej mówiąc, zbyt pewny swoich racji, mimo że niemal na każdej stronicy „Wszechświata z niczego” autor stąpa po cienkim lodzie odważnych przypuszczeń i nadal niesprawdzalnych hipotez. I ta pewność z każdym kolejnym słowem autora staje się coraz bardziej nieznośna, co sprawia, że książka balansuje na granicy literatury popularnonaukowej i klasycznego science fiction. Potwierdzeniem tezy o zarozumiałości autora są też jego własne słowa ze wstępu, gdzie daje nam do zrozumienia, że jeśli nasze wyobrażenia czy sposób rozumienia rzeczywistości odbiegają od tych prezentowanych przez niego, to niech sobie czytelnik … „sam napisze własną książkę”. Koniec dyskusji.
Co do meritum, muszę stwierdzić, że tytuł książki nie oddaje dobrze charakteru jej zawartości. Rozważania na temat teorii „coś z niczego” (szczegółów nie zdradzę, odsyłam do książki) zajmują ledwie kilkanaście stron w trzech rozdziałach. A reszta, czyli jakieś 9/10 książki, to historia odkryć naukowych, eksploracji Kosmosu i rozwoju teorii kosmologicznych. Paradoksalnie, to właśnie te fragmenty były dla mnie najciekawsze, bo napisane są żywym i dosadnym językiem. Sam opis tytułowej teorii jednak rozczarowuje. Dla laika – wydaje się zbyt zawiła, dla eksperta – no właśnie, tu też jest pewien problem. Ponoć im oryginalniejsza koncepcja zrodzona w umyśle fizyka teoretycznego, tym mniej jego kolegów po fachu będzie w stanie docenić walory nowej teorii, bo z definicji będzie zbyt skomplikowana nawet dla innych tęgich umysłów uczonych. Jakie więc mamy szanse ogarnąć w pełni zarysowaną w tej książce teorię my, przeciętni zjadacze chleba, którzy nie zajmują się zawodowo fizyką? Raczej marne.
Mimo to „Wszechświat z niczego” ma kilka smaczków, powiedziałbym, literackich, które sprawiają, że lektura tej książki zapisuje się głęboko w naszej neuronalnej strukturze mózgu. Jednym z nich jest fantastycznonaukowa fantasmagoria, w której autor snuje rozważania, jak Wszechświat będzie wyglądał za dwa … biliony lat. I biorąc pod uwagę obecny stan wiedzy naukowej, dochodzi do wniosku, że „galaktyki, jakie obecnie widzimy, pewnego dnia w przyszłości zaczną oddalać się od nas z prędkością większą od prędkości światła, a zatem staną się dla nas niewidoczne, a światło przez nie emitowane nie będzie w stanie pokonać ekspansji przestrzeni i nigdy już do nas nie dotrze.” Co prowadzi do wniosku, że „znikną wszelkie dowody świadczące teraz o tym, że żyjemy w rozszerzającym się Wszechświecie, który rozpoczął swe istnienie w Wielkim Wybuchu.” A w konsekwencji „obserwatorzy z odległej przyszłości będą widzieli mniej więcej to samo, co wydawało się obserwatorom w 1915 roku: pojedynczą galaktykę składającą się z gwiazd i ich planet otoczoną przez ogromną, pustą, statyczną przestrzeń”. Potężna, powalająca, monumentalna wizja, która, nie wiedzieć czemu, przypomniała mi zakończenie „Odysei Kosmicznej 2001” Stanleya Kubricka. Może chodzi o nowe możliwości interpretacji tego, co już znamy, w obliczu tego, co wciąż pozostaje dla nas nieznane i tajemnicze?
Pingback: Lawrence M. Krauss - Mądre Książki
Ciekawa pozycja