Autor: Roger Penrose
-
Tłumaczenie: Bogumił Bieniok i Ewa L. Łokas
Tytuł oryginału: Cycles of Time
Seria/cykl wydawniczy: –
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 2010
ISBN 978-83-7648-764-9 -
Wydanie: papierowe
Oprawa: twarda
Liczba stron: 313
Roger Penrose w „Cyklach czasu” poszedł jeszcze dalej w kierunku, który wyznaczył swoim monumentalnym dziełem „Droga do rzeczywistości” – w kierunku przybliżania „zwykłemu czytelnikowi” matematycznych podstaw współczesnej fizyki. O ile natomiast w „Drodze” większość wykładu poświęcona była ustalonym teoriom i pojęciom fizyki, w „Cyklach czasu” Penrose podejmuje się opisania proponowanej przez niego spekulatywnej teorii kosmologicznej – konforemnej kosmologii cyklicznej (CCC). Wydawca – oczywiście! – radośnie zapowiada na okładce, że „autorowi udaje się przedstawić te zagadnienia w sposób niezwykle przystępny”. Coś, co kilka lat wcześniej w przypadku „Drogi do rzeczywistości” można było jeszcze uznać za szczery optymizm, teraz trąci już pospolitym marketingowym kłamstewkiem. Książka ta porusza bowiem – przyznajmy to – tematy niezwykle ciekawe i leżące na granicach nauki czy wręcz filozofii przyrody, jednak tematy, po których nieprzygotowany wieloletnimi studiami czytelnik nie będzie w stanie poruszać się żadną mocą ludzką ni boską. Nie ma cudów.
Penrose zrobił wszystko, co w jego mocy, żeby „przybliżyć” książkę jak największej rzeszy czytelników: przykładowo, znaczna część matematyki została wypchnięta do aneksu. Starania Penrose’a są jednak nieco groteskowe. Klamrą spinającą książkę jest fabularna opowieść o Ciotce Priscilli, profesor astrofizyki na Uniwersytecie w Cambridge (sic!) i małym Tomie, którzy prowadzą niezobowiązującą pogawędkę na temat Kosmosu w trakcie zwiedzania młyna wodnego (!). Czysto strukturalnie, cała książka jest więc długą odpowiedzią Ciotki Priscilli na pytanie zadane przez Toma. Szalona ciotka – alter ego Penrose’a, jak należy przypuszczać – na początku historii jest całkiem przyjemną współrozmówczynią:
– Skąd jednak bierze się energia, za sprawą której cała ta woda znalazła się na szczycie góry?
– To ciepło Słońca powoduje parowanie oceanów […] – odpowiedziała Priscilla. – Prawdę powiedziawszy, młyn działa dzięki energii pochodzącej od Słońca.
Słowa ciotki zastanowiły Toma. [s. 11-2]
Mały Tom musi być jednak nieprzeciętnie cierpliwym smykiem, ponieważ po pewnym czasie opowieści ciotki Priscilli nad młynem zaczynają się robić odrobinę abstrakcyjne:
W przypadku grawitacji tensor źródła E o walencji [0 2] (tensor Einsteina, który zajmuje miejsce tensora J; zob. rozdział 2.6) podczas skalowania nie zachowuje niezmienniczości konforemnej swoich równań, istnieje jednak konforemnie niezmienniczy odpowiednik równania [nabla]F=0, który opisuje propagację fal grawitacyjnych i jest odpowiednikiem równania Schroedingera dla pojedynczych swobodnych grawitonów. [s. 174]
Gładkie przejście od elementarnych faktów fizyki, tłumaczonych z anielską cierpliwością, do długiej serii twardych twierdzeń z zakresu rachunku różniczkowego albo tensorowego, jest typowe dla Penrose’a, i znamy je już z „Drogi do rzeczywistości”. Penrose miał jednak parę lat na zorientowanie się, że jego początkowy entuzjazm był na wyrost. Cała ta zabawa w „popularyzację” teorii CCC przestaje wyglądać jak szczera akcja edukacyjna, a trochę bardziej jak próba przemycenia własnej teorii naukowej do opinii publicznej „boczkiem”, tj. obok toczącej się w nauce dyskusji na ten temat. Nie zapominajmy, że propozycje Penrose’a nie tylko nie należą do naukowego mainstreamu, ale momentami się wręcz rażąco z nim sprzeczne. „Cykle czasu” nie są więc wykładem „standardowej” kosmologii, a raczej autorskim spojrzeniem na kosmologię, przesyconym szczególnego typu perspektywą badawczą.
Teoria CCC, której bliższe omówienie nie jest tu chyba niezbędne, wymaga na przykład, aby wszystkie cząstki masowe przestawały być masowe w bardzo wczesnej i bardzo późnej fazie ewolucji Kosmosu. Nie ma jednak żadnego dobrego powodu, czy to obserwacyjnego, czy to teoretycznego, żeby coś takiego postulować. Jest to po prostu postulat matematyczny, który Penrose, jako matematyk, umieścił w swojej, w istocie matematycznej koncepcji. Książkę trzeba więc czytać ostrożnie!
Recenzja do tego momentu wydaje się być głównie krytyczna; a żadna książka nie jest przecież zła do szpiku kości. Spójrzmy więc na „Cykle czasu” trochę bardziej przychylnym okiem. Nie ulega wątpliwości, że jest to umiejętnie napisana książka na ważny temat; że porusza bardziej zaawansowane kwestie kosmologiczne, których omówienia ze świeczką szukać w innych tekstach popularnonaukowych (może za wyjątkiem tekstów Michała Hellera). Czytelnik zostaje więc umieszczony niejako „w pierwszym rzędzie”, w awangardzie, podczas gdy dziesiątki innych pozycji popularyzatorskich prowadzą go w kółko po tych samych, wydeptanych już milionem stóp ścieżkach.
Nawet jeśli nie wszystko będzie po lekturze tej książki jasne – a będzie tak prawie na pewno – to wrażenie pozostałe po lekturze tej książki jest bezcenne: jest to bowiem wgląd w typ problemów, jakimi zajmuje się współczesna zmatematyzowana kosmologia w „obszarach granicznych”. Toczy się tam bowiem żmudna walka o „wyjaśnienie wszystkiego”, o wymyślenie takiej konstrukcji matematycznej, która nie tylko „wypluje” z siebie opis Wszechświata, ale też będzie zawierać w sobie wszystkie elementarne teorie fizyczne, najlepiej wraz z przynależnymi im parametrami liczbowymi. Penrose postanowił tak „podkręcić” kosmologię, żeby nie wymagała wystąpienia „nadzwyczajnej” sytuacji termodynamicznej w początkowym punkcie ewolucji Kosmosu – Wielkim Wybuchu. Na ile faktycznie możliwe jest towarzyszenie mu w tej żmudnej pracy – pozostaje kwestią otwartą.
Pingback: Roger Penrose
Nic dodać, nic ująć. Faktycznie, książka Perose’a ma swoje – poważne – wady, ale też nie ma obecnie na rynku żadnej innej lepszej książki w języku polskim, która poruszałaby te tematy.
Ale oczywiście, nie ma sensu brać się za tę książkę bez przygotowania.