Autor: David Graeber, David Wengrow
-
Tłumaczenie: Robert Filipowski
Tytuł oryginalny: The Dawn of Everything: A New History of Humanity
Wydawnictwo: Zysk i s-ka
Data wydania: 2022
ISBN: 9788382027099, 9788382028379(ebook) -
Wydanie: papierowe, ebook (epub, mobi)
Oprawa: miękka
Liczba stron: 672
David Graeber (1961-2020) był amerykańskim antropologiem społecznym i aktywistą, który stał się znany ze swojej krytyki obowiązującego obecnie systemu ekonomicznego. Był autorem wielu wpływowych książek, w tym „Długu: Pierwszych 5000 lat” i „Pracującemu biedakowi w XXI wieku”. Graeber był również aktywnym uczestnikiem ruchów społecznych, w tym Occupy Wall Street.David Wengrow to brytyjski archeolog, antropolog społeczny i historyk, profesor na University College London. Jest znany ze swoich badań nad historią społeczeństw przedklasowych, rolnictwem, urbanizacją oraz związkami między kulturą materialną a organizacją społeczną.o autorach
Co byście pomyśleli, gdybym powiedział Wam, że spora część tego, co wiecie na temat prehistorii, to nieprawda? Jeśli w głowach roją Wam się jakieś von daenikenowskie majaki o zielonych ludzikach, którzy kierowali rozwojem naszych przodków, mówię stanowcze: hola, hola, zły człowieku! Przestańcie. Zupełnie nie o to chodzi. My, ludzie, lubimy dzielić sobie wszystko na kategorie, a potem wrzucać do odpowiednich szufladek. Bez tego z pewnością trudniej byłoby prowadzić badania naukowe, ale to, co pomaga, może czasem również przeszkadzać, jeśli nie pamiętamy, że podziały te to w istocie tylko nasze wymysły i nasz uproszczony punkt widzenia. Nie inaczej jest w archeologii. Wszyscy znamy klasyczny podział na paleolit, neolit, epokę brązu, epokę żelaza, średniowiecze, nowożytność… epoka plastiku (ekhm, tj. antropocen) – prosta, łatwa i przyjemna droga jak po sznurku od jaskiń i narzędzi krzemiennych, przez rolnictwo i narzędzia metalowe, aż po samoloty, stacje kosmiczne i wszechobecny plastik. Tylko czy rzeczywiście tak było?
W Narodzinach wszystkiego. Nowej historii ludzkości antropolog David Graeber i archeolog David Wengrow podważają taką ortodoksyjną narrację, wskazując, że dzieje ludzkości były znacznie bardziej złożone i zagmatwane. Nasza historia jako gatunku nie jest liniowym procesem postępu (i okazjonalnych upadków cywilizacji) – jak prezentowali to w swoich poczytnych książkach Yuval Harari czy Jared Diamond – ale raczej złożoną siecią różnych dróg, które przecinają się i splatają. Postawa Graebera i Wengrowa jest z gruntu antyewolucjonistyczna. Przedstawianie dziejów ludzkości przez pryzmat ewolucjonizmu jest dla nich nie tylko nadmiernym uproszczeniem, jest wręcz prostackie. Już początkowy rozdział zaskakuje i wciąga tak, że trudno oderwać się od lektury. Dlaczego? Otóż autorzy przekonują, że źródeł oświeceniowych debat o wolność i równość nie należy szukać tylko w powrocie do dzieł starożytnych filozofów, ale również – a w niektórych przypadkach przede wszystkim – w kontaktach i debatach toczonych w Ameryce z reprezentantami rdzennej ludności. Część Pierwszych Narodów zamieszkujących tereny dzisiejszej Kanady i Stanów Zjednoczonych praktykowała bowiem wolność w zakresie, o którym Europejczycy tej doby mogli jedynie pomarzyć. Ba, wyśmiewali się oni z Francuzów, nazywając ich niewolnikami króla. W kolejnych rozdziałach autorzy przekonują, że różne grupy łowców-zbieraczy mogły nie tylko znacznie różnić się od siebie wewnętrzną organizacją, ale również wznosić monumentalne budowle, a nawet zamieszkiwać osady, które bez mrugnięcia okiem moglibyśmy nazwać miastami. Wskazują, że powstanie rolnictwa wcale nie było drogą, z której nie było odwrotu, a wiele społeczności świadomie porzuciło te „nowinki” i wróciło do gospodarki opartej na zbieractwie i łowiectwie. Co więcej, przekonują, że neolityzacja wcale nie była konieczna do tego, by we wspólnotach ludzkich rosła złożoność społeczna. A samo przejście do rolnictwa jako podstawy gospodarki nie oznacza automatycznie wzrostu nierówności społecznych. Rozkładają na czynniki pierwsze państwo i analizują, jak różne od naszego rozumienia były pierwsze formy organizacji społecznej, które moglibyśmy nazwać właśnie państwami, i jak bardzo mogły być zróżnicowane. Pytają też: skoro nasza cywilizacja jest taka wspaniała, to dlaczego ludzie, którzy trafili do społeczności łowców-zbieraczy, raczej nie palili się do powrotu na jej łono? Zresztą wskazują również, że nasze rozumienie tego, jak funkcjonują grupy, które nie czerpią kalorii z rolnictwa, wynika w dużej części z faktu, że dziś tego typu wspólnoty funkcjonują zwykle na terenach marginalnych, gdzie nie da się uprawiać ziemi, albo jest to bardzo trudne. Zupełnie inaczej wyglądać musiało ich życie, gdy zajmowali bardziej żyzne rejony naszej planety.
Ponoć dla antropologów większość tego, o czym piszą Graeber i Wengrow nie jest ani zaskakująca, ani kontrowersyjna. Co innego w światku archeologów, w którym wywołała burzę i wielomiesięczne szukanie (głównie moim zdaniem) dziury w całym. Mówię tak, choć oczywiście z wieloma tezami przedstawionymi przez autorów można dyskutować, i nie wszystkie są tak dobrze udokumentowane, jakby tego chcieli. Jako absolutny błąd należy na pewno wskazać użycie terminu „rok zerowy” na s. 346, powielony w polskim tłumaczeniu. Autorzy musieli opuścić akurat tę lekcję w szkole podstawowej, w której omawiając oś czasu, nauczyciel jasno tłucze uczniom do głowy, że czegoś takiego, jak „rok 0” nie ma, po 1 roku p.n.e. jest od razu 1 rok n.e.
Niestety ogólną bardzo pozytywną ocenę książki psują – który to już raz w ostatnim czasie?! – błędy w tłumaczeniu. Wyliczanie wszystkich byłoby nonsensowne, ale przyjrzyjmy się kilku przykładom spośród tych, które udało mi się wyłapać. Na s. 144 czytamy, że przeciętny średniowieczny magnat uznałby [ośmiogodzinny dzień pracy] za niedorzeczne oczekiwanie swoich poddanych. Podczas gdy lektura oryginału (the average medieval baron would have considered unreasonable to expect of his serfs) jasno wskazuje, że to oczekiwanie ze strony magnata aż 8 godzin pracy dziennie byłoby niedorzeczne. Na s. 164 czytamy o tym, że lud Calusa zamieszkiwał cieśniny Florydy. Po angielsku Straits of Florida, to po prostu Cieśnina Florydzka, innych cieśnin tam brak (o ile dobrze pamiętam geografię regionu). Na stronie 237 tłumacz pomylił IX tysiąclecie ze stuleciem, co jest o tyle zaskakujące, że mowa o początkach rolnictwa na terenie Żyznego Półksiężyca. Na s. 323 czytamy, że Górna Cytadela [w Mohendżo-Daro] otoczona była ceglanym murem o standardowych rozmiarach. W rzeczywistości zestandaryzowane były nie wymiary muru, a cegieł. Na kolejnej stronie zamiast „naczyń zasobowych” czytamy o „słojach”, a na s. 397 o cesarzu perskiego imperium Achemenidów. O ile po angielsku określa się władcę tego państwa mianem „emperor”, po polsku określenie takie nie funkcjonuje (mówi się raczej o władcy, królu, królu królów lub szachinszachu).
Książka nie jest napisana przesadnie hermetycznym językiem, choć są fragmenty, w które niespecjaliści (do których zliczam przede wszystkim antropologów, archeologów i historyków) pewnie będą musieli wgryźć się głębiej. Jej lektura nie wymaga przesadnego przygotowania, może po nią sięgnąć nawet ktoś, kto wcześniej nie miał za dużo do czynienia z nauką o początkach cywilizacji. Myślę jednak, że przede wszystkim docenią ją ci, którzy już „siedzą w temacie” – miłośnicy przeszłości i studenci kierunków „historycznych”. Jest to bowiem swego rodzaju odpowiedź na dość proste narracje, stworzone przez takich poczytnych autorów jak Jared Diamond czy Yuval Harari, którzy prezentują z gruntu ewolucjonistyczne podejście do dziejów naszej cywilizacji. Mimo że książka jest kontrowersyjna – sporo już bitów wylano, pisząc polemiki (patrz tu czy tu) – i tak gorąco ją polecam. Ba, powiem z całą odpowiedzialnością, że jeśli ktoś miałby przeczytać tylko jedną popularnonaukową książkę wydaną w zeszłym roku w Polsce, powinien sięgnąć właśnie po Narodziny wszystkiego.
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Format: 160x230 mm, e-book, epub, mobi, papierowe
Wydawnictwo ZNAK tragedia wypuści takiego bubla edytorskiego.