Autor: Jerzy Surdykowski
-
Wydawnictwo: Copernicus Center Press
Data wydania: 2020
ISBN: 9788378865230, 9788378865223 (ebook)
- Wydanie: papierowe, e-book (epub, mobi)
Oprawa: miękka
Liczba stron: 256
Czy w dzisiejszym materialnym świecie rządzonym przez nieubłagane prawa fizyki jest jeszcze miejsce dla metafizyki i Absolutu? Czy człowiek pytający o sens swojego istnienia ma szanse na znalezienie odpowiedzi?
Od czasów Oświecenia postępy nauki niepowstrzymanie wypierają religię z ludzkiego życia. Jednak w ostatnich dziesięcioleciach obraz triumfującego Rozumu i znikającej „ciemnoty” uległ zakłóceniu. Ze zdziwieniem spostrzegamy, że w miarę postępów wiedzy nie ubywa obszarów tajemnicy, a nauka nie jest w stanie udowodnić istnienia bądź nieistnienia Boga. Kiedy stoimy twarzą w twarz z tajemnicą, pozostaje nam tylko wierzyć, że kryje się tam boskość, albo przyznać, że jesteśmy za mali, a nasz umysł zbyt ograniczony, by zmierzyć się ze złożonością przyrody.
W Nadziei na sensowność świata Jerzy Surdykowski poszukuje odpowiedzi na pytanie: dlaczego umysł dociekający prawdy o kosmosie, kwantach czy tajemnicy życia wciąż formułuje pytania bez odpowiedzi, dotyczące niepoznawalnego Absolutu? I zaprasza nas, czytelników, do tego abyśmy mu w tych poszukiwaniach towarzyszyli.
z opisu wydawcy
Chciałem rozpocząć niniejszą recenzję stwierdzeniem, że każdy zadaje sobie pytanie o to, skąd się tu wziął, jaki jest powód jego istnienia i jaki jest powód istnienia Wszechświata. Jednak po dłuższym przemyśleniu muszę przyznać, że nie wiem, czy każdy się nad tym zastanawia. Nie wiem nawet, czy większość ani jak duża część. Możemy chyba jednak uznać, że skoro tutaj jesteśmy – autor książki, piszący recenzję i ją czytający – to znajdujemy się w gronie osób, które takie pytania sobie zadają.
O sensie życia rozprawiało już wielu filozofów, artystów (cała literatura piękna jest w mniejszym lub większym stopniu właśnie o tym), w ostatnich latach staje się to również w coraz większym stopniu domeną nauki. Łatwych odpowiedzi nie udzielił nikt. No, może poza Douglasem Adamsem i jego „Wielkim pytaniu o życie, Wszechświat i całą resztę”, na które odpowiedzią jest: 42.
Dlaczego autor w ogóle wikła się w tego rodzaju rozważania? Odpowiedział na kilku pierwszych stronach książki. Powiedział – słusznie zresztą – że w świecie po Holokauście, Gułagach i innych katastrofach ludzkości miłość jest czymś nieodgadnionym, a sens bardziej nieuchwytny niż kiedykolwiek.
Jerzy Surdykowski w swojej książce przyjmuje dla dalszych rozważań a priori dwa założenia; pierwsze mówi, że jakiś sens życia istnieje, a drugi, że można go uzasadnić tylko wiarą. Jak mówi autor, sens jest bytem niematerialnym, nie jest czymś wymiernym, nie może być uchwycony w palce, dlatego też sens jest sprawą wiary, choć niekoniecznie w Boga. On istnieje tylko dzięki tym, którzy go poszukują. Można go sobie nadać. O ile jednak Surdykowski mówi, że można szukać sensu bez oparcia na ponadnaturalnych zjawiskach, to taka wiara nie będzie pełna. A jest tak, ponieważ – jak pisze autor – sens jest nierozłączny z nadzieją. Trzeba samemu wierzyć w ten wybór, nawet jeśli jest to wiara bez spraw i bytów nadprzyrodzonych. Jeśli jednak nasz sens będzie osadzał się jedynie na tym, co da się udowodnić bez zastrzeżeń i ponad wszelką wątpliwość, to odpowiedź będzie „rozpaczliwie trywialna, na poziomie pierwotnych instynktów małpoluda wzbogaconych najwyżej o dzisiejsze zabawki wirtualnej rzeczywistości internetu. Inne stanowiska wymagają wiary: wiary w Boga albo wiary w ziemski humanizm”.
Nie chcę wikłać się w streszczanie książki i ścieżek, jakimi autor dochodzi w końcu do wniosku, że jednak to wiara religijna, a nie wiara w humanizm jest najdoskonalsza. Bo w tych dywagacjach chodziło tylko o to, aby szybko dojść do wniosku, że szukanie sensu zaprowadzi niechybnie poszukującego do Jezusa. Dlatego chcę uprzedzić każdego potencjalnego czytelnika – zanim sięgniesz do tej książki, bądź świadomy, że autor przyjmuje istnienie Boga a priori, Jezus natomiast jest wyjaśnieniem i odpowiedzią na zagadnienie poruszone w tytule książki. Mam wrażenie – i jestem niemal pewny, że to wrażenie nie jest błędne – że autor, zanim zaczął pisać książkę, miał już gotową odpowiedź na pytanie, którego jeszcze nie zadał. Surdykowski też nie ma oporów przed tym, aby przyznać, że odpowiedź wynika z jego subiektywnych przekonań i wiary.
Książka bardzo szybko i wcale nie niespostrzeżenie staje się czymś w rodzaju teologicznego quasi-wykładu, tłumaczącego, dlaczego racja autora jest doskonalsza niż każda inna. Muszę jednak przyznać, że nie jest to naiwna czytanka dla dzieci; cały wywód ma swoją wewnętrzną logikę. Logikę, która opiera się na przyjętym a priori założeniu istnienia Boga i jego wcielenia, Jezusa. Oddam głos autorowi:
Rozmaicie przecież odpowiadają religie na ludzkie wołanie o sens. Buddyzm czy hinduizm zalecają cierpliwość i wyrzeczenie się pożądań, bo one sprowadzają zło. Islam proponuje podporządkowanie prawu i wspólnocie. Jednak spośród wielu tych i innych jeszcze zaleceń najbliższa jest mi odpowiedź Chrystusa. Dlatego wierzę, szanując przy tym wierzących inaczej. Można wszak wyrażać wiarę na różne sposoby i w różnych językach. Można nie wierzyć w jakąkolwiek siłę lub istotę od nas wyższą, lecz afirmować wzloty ludzkiego umysłu i serca. Nie ma sposobów lepszych i gorszych. Nieraz inne mnie kuszą, zwłaszcza buddyjski. Ale pozostaję przy tym, który jest zapisany w moim języku, w symbolach mojej kultury, gestach dzieciństwa, rodzinnych klechdach. Dlaczego miałbym uczyć się wszystkiego od początku, aby – mozolną drogą – dojść mniej więcej do tego samego? Jeśli jednak Bóg jest jedyną siłą sensotwórczą w istniejącym świecie, to należałoby w modlitwie nie upraszać o zdrowie, powodzenie i sukcesy, nie wpisywać Mu się namolnie do książki zażaleń, lecz dziękować za to, że istnieje, bo tylko On czyni nasze życie sensownym, trwalszym niż śmierć i komukolwiek potrzebnym. Wielbić Go za to w zachwyceniu.
A zatem wszystkie powyższe wersje są godne rozważenia, niektóre religie – jak sam autor przyznaje – są niezwykle kuszące, ale jednak Surdykowski twierdzi, że tylko wiara w Jezusa może przynieść prawdziwy sens. Widzi inne możliwości, ale je odrzuca jako gorsze, niepełne albo wręcz niegodne ludzi. Oddam miejsce autorowi raz jeszcze:
Przyjmijmy, że ateiści mają rację: żadnego Boga nie ma, wszechświat powstał sam z siebie, życie i rozum wyewoluowały na tej planecie mocą szczęśliwego przypadku. Jesteśmy więc tylko inteligentnymi zwierzętami. „Zwierzę przewyższa człowieka w doznawaniu wrażeń zmysłowych, w czułości zmysłów wzroku, słuchu czy węchu. Ale obce mu jest doznawanie zachwytu, piękna i harmonii. Człowiek bez Boga jest najnieszczęśliwszym ze zwierząt, bo tylko on ma świadomość nieuchronnej śmierci i tylko on musi ją jakoś oswoić” – pisze Whitehead. Dlatego nawet w takim opustoszałym świecie żyjące tam istoty rozumne są skazane na snucie wzniosłych i strasznych legend, które pozwolą choć trochę uśmierzyć ich lęk przed Nieznanym, aż wreszcie jakieś peryferyjne plemię opowie baśń o człowieku, który poczuł w sobie boskie tchnienie i dlatego pozwolił się ukrzyżować, wybaczył wrogom, a potem zmartwychwstał tylko po to, aby pokazać, że nasza męka na tym świecie ma jakiś sens. Jedynie za tę opowieść ludzie, którzy jej uwierzyli i ponieśli dalej w świat, powinni być nazwani świętymi. Gdyby nie Chrystus, jakakolwiek wiara w Boga nie miałaby sensu.
Nie przekonują mnie te argumenty. Uważam za bardziej sensowne wykłady Alberta Camus o godności i poszukiwaniu sensu wobec okrutnego świata, w którym Bóg nie istnieje. Jezus jest w nich zbędnym elementem. Twierdzenia autora uznaję za przejaw teologicznej ekwilibrystyki, typowy dla katolickich kapłanów z humanistycznym zacięciem. Autor mówi też, że miłość stanowi główną przesłankę skłaniającą do wiary w Boga. Ta miłość bezinteresowna, tak słabo zakorzeniona w zdrowym rozsądku. Dlaczego ta potrzeba miłości nie miałaby być dzieckiem, ani nawet bękartem ewolucji? Zgadam się ze stwierdzeniem, że bezinteresowna miłość w świetle wielkich katastrof dziejowych, już wcześniej wspomnianych, jest niezwykłym doświadczeniem. Ale uważam, że da się ją wyjaśnić. Autor natomiast dochodzi tu do dosyć ciekawej konstatacji, że im więcej cierpienia i zła na świecie, tym więcej możliwości ku temu, aby miłość mogła ukazać swoje oblicze, a tym samym mamy więcej dowodów na istnienie Boga. Dobrze, że autor nie próbował udowadniać za świętym Augustynem, że zło jako takie nie istnieje…
Zdaniem Surdykowskiego uczestnictwo Boga w cierpieniach ludzi jest kluczem do zrozumienia jego miłości. Jednakże jak można ocenić zachowanie kogoś, kto ktoś ma moc zapobiegania albo likwidowania cierpienia niewinnych, ale tego nie robi? Czy usprawiedliwieniem zaniechania działania jest współuczestnictwo w cierpieniu? Czy w świetle tego twierdzenia więcej racji nie miał Dostojewski w Braciach Karamazow, kiedy nakazał stwierdzić Iwanowi, że on sprzeciwia się mówieniu, że Bóg jest miłością? Iwan wcale nie mówił, że Boga nie ma. Nawet tego za bardzo nie dociekał. Iwan powiedział, że dla niego to nie jest ważne, ponieważ jeśli tak ma wyglądać świat, w którym cierpią niewinni (szczególnie chodziło tu o dzieci, które nie miały nawet szansy w czymkolwiek zawinić), to on oddaje bilet. A jedynym usprawiedliwieniem Boga za całe zło, które istnieje, byłby tylko jego (Boga) brak.
Mam duży problem z ostateczną oceną książki Surdykowskiego, ponieważ nie mogę z czystym sercem jej polecić jako pozycji atrakcyjnej dla każdego. Zawsze mam takie problemy, kiedy czytam książki jakoś dotykające zagadnienia teodycei. Za dużo w nich sztuczek myślowych i naciągania znaczeń wbrew temu, co podpowiada krytyczne i logiczne myślenie. Osoby religijne najpewniej znajdą w niej wartościowe treści, utwierdzenie swoich wewnętrznych przekonań; osoby niereligijne bądź ateiści (jak ja) będą nieco znudzone, a trochę bardziej zirytowane wątpliwymi tezami przyjmowanymi przez autora a priori za pewnik, a jest to o tyle ważne, że na tychże tezach opiera się treść książki i cała wewnętrzna logika treści.
Wydawnictwo: Copernicus Center Press
Format: 140x215 mm, e-book