Autor: Stuart Piggott
-
Tłumaczenie: Joanna Tyczyńska, Jerzy Prokopiuk
Tytuł oryginału: The Druids
Wydawnictwo: RTW
Data wydania: 2000
ISBN 83-87974-44-7
-
Wydanie: papierowe
Oprawa: twarda
Liczba stron: 213
Jeśli turysta zwiedzający starożytne Stonehenge (…) znajdzie się tam w czasie letniego przesilenia dnia z nocą, stanie się świadkiem niezwykłego spektaklu. (…) zobaczy uroczyste zebranie kobiet i mężczyzn ubranych w białe szaty, pochłoniętych odprawianiem ceremonii i procesji między głazami. Zapytawszy – usłyszy, że to druidzi.Po namyśle ów przypadkowy turysta może zadać sobie pytanie: kim jest ten starożytny lud i czy znajduje się teraz w odpowiednim dla siebie starożytnym miejscu? Na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi, ale jeśli zechcemy jej udzielić będzie potrzebna archeologia i historia starożytna, źródła literackie (…), historia idei oraz mód artystycznych i literackich obejmujących kilka minionych stuleci aż po dzień dzisiejszy. Odpowiedź na owo pytanie będzie pełna niewyobrażalnie idiotycznych spekulacji i fantazji, a nadto przenikać ją będą tu i ówdzie (…) „blaski poważnego obłędu”. Niniejsza książka próbuje w trzeźwy sposób przedstawić temat, który nazbyt często bywa umieszczany w wygodnym zakamarku umysłu pod wizytówką: „uciechy absurdu”.z wprowadzenia
Literatura fantasy i gry komputerowe uczyniły nazwę druidów szeroko rozpoznawalną, ale jak wiele wspólnego z tym obrazem mieli ich starożytni odpowiednicy? Jeden z najwybitniejszych brytyjskich archeologów pradziejowych, Stuart Piggott, postanowił prześledzić proces kształtowania się wizerunku druidów, począwszy od antyku po lata powojenne. Podjął się również znalezienia odpowiedzi na pytanie, co wpłynęło na tak znaczną ich popularność, pomimo dalece ograniczonej bazy źródłowej i związanych z nią problemów interpretacyjnych.
Opracowanie Piggotta nie jest kolejną typową książką o druidach, lecz zostało pomyślne jako uzupełnienie najważniejszych prac poświęconych temu zagadnieniu, które wyszły niegdyś spod ręki Thomasa D. Kendricka (1927 r.) i Nory K. Chadwick (1966 r.). Starał się w związku z tym nie dublować ich treści, przez co elementy analizy filologicznej i historycznej zostały ograniczone do niezbędnego minimum na rzecz skupienia się na ujęciu archeologicznym i prezentacji kształtowania się wizerunku celtyckich „wiedzących” w kulturze. Dziś śmiało można by dopisać rozdział na temat popkultury, której znany z komiksowego cyklu „Asterix” sympatyczny druid Panoramix stanowi tylko najbardziej znany (i wymieniony przez Piggotta!) przykład.
Taka koncepcja jest nieco problematyczna z punktu widzenia polskiego czytelnika, ponieważ nie dysponuje on stojącym na wysokim poziomie ogólnym opracowaniem poświęconym druidom (z pewnością nie może za takie uchodzić praca Petera B. Ellisa, zaś publikacje Janiny Rosen-Przeworskiej i Jerzego Gąssowskiego stały się mocno zdezaktualizowane – o najnowszych syntezach podejmujących problematykę celtyckich religii nie ma nawet co wspominać). Treść książki jest jednak na tyle ciekawa, że powinna przełamać ewentualne opory niezdecydowanych.
Praca została podzielona na trzy części: pierwsza dotyczy otoczenia społecznego druidów, druga – informacji zawartych w przekazach źródłowych, zaś trzecia – zainteresowania druidyzmem od XVI do XX w. Już na wstępie Piggott rozprawił się z wieloma autorami, odwołując się do koncepcji Robina G. Collingwooda, który wyróżnił przeszłość realną, możliwą do poznania i będącą projekcją wyobraźni („taka, jaką chcemy”). Zwrócił uwagę, że pierwsza została na zawsze utracona z uwagi na dystans czasowy i bariery mentalno-kulturowe, zaś druga – pomimo starań pokoleń uczonych – przybiera postać szczątkową. Szeroko rozwinął się natomiast trzeci typ, polegający na modelowaniu historii podług własnej wyobraźni, w oderwaniu od wymowy źródeł. Dodatkowo „oberwało się” archeologom, którzy częstokroć miewają skłonność do mylenia rzeczowej analizy odnajdywanych artefaktów z wyrazem własnej wrażliwości estetycznej, którą nie zawsze świadomie przenoszą na ich twórców. Być może wprowadzenie jest nawet najlepszą częścią książki i powinno stanowić obowiązkową lekturę dla polskich badaczek zajmujących się religiami celtyckimi, choć czytelnikowi niespecjaliście może się wydać dość trudne w odbiorze. Dzięki niemu zyskujemy pewność, że głównym celem Piggotta nie jest konstrukcja, lecz dekonstrukcja zakorzenionego w powszechnej wyobraźni obrazu druidów przy zachowaniu maksymalnej ostrożności interpretacyjnej. W końcu wszystkie kontynentalne teksty na temat druidów wyszły spod ręki Greków oraz Rzymian i wciąż nie udało się odnaleźć archeologicznych śladów potwierdzających istnienie druidyzmu.
Z racji momentu ukazania się „Druidów” (wydanie drugie miało miejsce w 1975 r.) w książce obecne są dwa mocno dyskusyjne wątki, bezpośrednio związane z kwestiami etnicznymi. Po pierwsze: Piggott przyjął założenie o celtyckości Irlandii, współcześnie zanegowane przy użyciu bardzo przekonywających argumentów. Nie jest to poważny feler, ponieważ na Zielonej Wyspie także występowali druidzi, czego koronnym dowodem są tamtejsze zbiory praw. Po drugie: w ujęciu autora druidyzm był fenomenem celtyckim (co wpłynęło na taką, a nie inną konstrukcję pierwszej części), choć wiele wskazuje na to, że wykształcił się wśród ludności kultury pucharów dzwonowatych i to od niej został następnie przejęty przez Galów (co w pełni tłumaczyłoby obecność druidyzmu w Irlandii). Nieprzypadkowo jednak Piggott zdobył tak ogromne poważanie, gdyż sposób interpretowania przez niego źródeł jest bardzo wyważony i wolny od dowolnie stosowanej komparatystyki okraszonej swobodnym przenoszeniem odległych pod względem geograficznym wzorców kulturowych. Pomimo upływu lat książkę czyta się więc z dużą satysfakcją, gdyż jej treść zdezaktualizowała się w minimalnym stopniu.
Na sposobie postrzegania Galów, a co za tym idzie: także druidów, poważnie zaciążył mit „szlachetnego dzikusa” i ekstrawaganckie poszukiwania duchowe autorów doby romantyzmu. Ich efektem stało się utożsamienie Stonehenge z obrzędami odprawianymi rzekomo przez druidów, powołanie do życia „bractw druidycznych”, a nawet ich związek… z masonerią (członkiem druidyczno-masońskiej loży został w młodości Winston Churchill). Czytając o jawnych absurdach pokroju upatrywania w druidach patriarchów biblijnych czy fascynacji sfałszowanymi poematami Taliesina nietrudno się dziwić bardzo surowym komentarzom Piggotta, mocno tonowanym w ostatnich latach przez znanego z kontaktów ze środowiskami neopogańskimi Ronalda Huttona. Trochę szkoda, że autor rozprawił się niemal wyłącznie z Brytyjczykami, gdyż w XVIII- i XIX-wiecznej Francji też zanotowano wysyp podobnych absurdów. Żeby jednak nie skupić się wyłącznie na nowożytnych losach druidyzmu, warto podkreślić, że Piggott sporo miejsca poświecił rozważaniom nad miejscami i przedmiotami kultowymi oraz dwiema tradycjami literackimi (Posejdoniosową i aleksandryjską).
Forma wydania książki zapiera dech w piersiach (sztuczna skóra, złocone litery, kredowy papier), choć tłumacze nie zawsze dali sobie radę z nazwami plemion. Liczne zdjęcia i reprodukcje okładek dzieł napisanych przez antykwarystów tylko wzmacniają pozytywny odbiór całości.
Ludzie oczekują często od badaczy prostych odpowiedzi, nie zdając sobie sprawy jak wiele z pozornie utartych prawd jest tak naprawdę interpretacjami. Na nie zaś silnie oddziałuje otoczenie kulturowe i mody intelektualne, z którymi ma styczność dany uczony. Piggott nie starał się intuicyjnie uzupełniać źródeł i popuszczać wodzy wyobraźni, konsekwentnie rozprawiając się z winnymi wypaczenia obrazu druidyzmu. Dzięki pracy włożonej przez niego w napisanie „Druidów” współczesny czytelnik może właściwie ocenić zawartość książek opatrzonych tytułem „Magia druidów”, „Horoskop druidów”, czy „Medycyna druidów”. Każdy ma prawo do wyboru własnej drogi życiowej, ale nikt już nie może twierdzić, że New Age’owa wizja brodatych mędrców żyjących w zgodzie z naturą miała cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. Taka książka jest po prostu potrzebna, szczególnie w kontekście odradzającej się fascynacji na wskroś ignoranckimi teoriami o „słowiańskim imperium Lechii”. Zachodni celtofile przechodzili już ten etap, tyle że dwa wieki wcześniej, i nie pozostało z niego nic ponad „intelektualnego kaca”.