Autor: Małgorzata Zdziechowska
-
Seria/cykl wydawniczy: Polska doktor Dolittle
Wydawnictwo: Papilon
Data wydania: 2016
ISBN: 978-83-271-1461-7
-
Wydanie: papierowe
Oprawa: twarda
Liczba stron: 176
„Zwierzaki podróżniczki Gosi” to książka, która choć wygląda jak dla dzieci, jest dla każdego miłośnika zwierząt. Jest w niej wszystko, czego tylko zapragniecie: i podróże, i przygody z niesamowitymi zwierzakami, i wielkie uczucie, jakim darzy je autorka, i wreszcie duża dawka wiedzy. No właśnie, wiedzy. Każdy, kto chciałby robić takie rzeczy jak Gosia, i pracować w tak renomowanych ośrodkach dla dzikich zwierzaków, musi nie tylko je kochać, ale też długo i wytrwale zdobywać o nich wiedzę. Ta książka bardzo do tego zachęca. [Adam Wajrak]z opisu wydawnictwa
„Zwierzaki podróżniczki Gosi” są bardzo bogato ilustrowaną pozycją dokumentującą miejsca oraz zwierzęta odwiedzane przez tytułową Gosię – autorkę tej książki, dziennikarkę, podróżniczkę i blogerkę (jak dowiaduję się z informacji zawartej na okładce). Zarówno fotografie, jak i przypisany do nich tekst są swego rodzaju dziennikiem podróży, które bohaterka książki odbywała w ostatnich latach po całym świecie. Jej celem były przede wszystkim ośrodki rehabilitacji dzikich zwierząt, w których poszukiwano wolontariuszy do pracy przy rezydentach. A tymi były zarówno wilki, małpy, wielkie koty, jak i żyrafy oraz wiele, wiele innych. W każdym z odwiedzanych miejsc Gosia spędzała kilka tygodni, czy miesięcy i w tym czasie pomagała w opiece nad zwierzętami. Pamiątką z każdej podróży jest co najmniej jedno zdjęcie, na którym Gosia trzyma na rękach słodką małpkę, przytula wilka, czy wyleguje się z lampartem.
Dobrze, czas trochę ponarzekać. Od dawna już obserwuję w programach i książkach popularnonaukowych (szczególnie tych przeznaczonych dla dzieci) taką tendencję, że dzikie zwierzę (a najlepiej KAŻDE zwierzę) należy koniecznie dotknąć, wziąć na ręce, pogłaskać. Frajdą nie jest oglądanie zwierzęcia w jego dzikim środowisku, a priorytetem – wywieranie na nie jak najmniejszego wpływu. Ważniejsze staje się pogłaskanie i okazanie zwierzęciu „czułości”. Uważam, że jest to zły kierunek, ponieważ w dzieciach należałoby kształtować raczej świadomość, że małe liski, które znajdziemy w lesie wcale nie chcą aby je przytulać – one czekają na swoją mamę. Że padalec spotkany na polnej dróżce wcale nie pragnie aby wziąć go na rączki, a jaszczurka nie marzy o tym, by łapać ją za ogonek i robić sobie z nią zdjęcia. Kształtowanie takich zachowań ma też duże znaczenie w odniesieniu do „biednych, głodzonych zwierząt” w ogrodach zoologicznych, które są dokarmiane landrynkami. Brak odpowiedniego uświadamiania skutkuje tym, że dzikie (lub półdzikie w tym wypadku) zwierzęta są przez nas często traktowane jak duże maskotki, które o niczym innym nie marzą jak tylko o tym żeby dać im chipsa (bo tak ładnie prosi) i przytulić (bo ma takie miłe futerko). Ważne jest zatem kształtowanie postawy, zgodnie z którą należy uszanować dzikość i godność zwierzęcia w jego naturalnym środowisku. To właśnie dlatego książka dla dzieci, w której ktoś wtula się twarzą w futerko gepardów i bierze na rączki miodożera zapala u mnie w głowie kontrolkę.
No dobrze, a teraz zejdźmy na ziemię z tego wyidealizowanego świata, w którym dzieci nie pragnęłyby wziąć zwierzaka na ręce, pogłaskać go i nakarmić, a zamiast tego obserwowałyby go z daleka i „szanowały jego godność oraz dzikość”. Każdy kto ma dzieci doskonale zdaje sobie sprawę, że oglądanie z daleka nie należy do ich mocnych stron. Dzieciaki doświadczają świata poprzez obcowanie z nim. Nie bez powodu w większości miejsc, gdzie trzymane są dzikie zwierzęta znajduje się coś w rodzaju „małego zoo”, w którym maluchy mogą pokarmić oswojone zwierzę i pogłaskać je po futerku. Innymi słowy – być może lepiej już żeby dziecko w ogóle chciało poznać świat zwierząt i się nim zaciekawiło (choćby w sposób nie do końca zalecany), niż aby nigdy nie weszło z nim w kontakt i pozostało na niego obojętne.
„Zwierzaki podróżniczki Gosi” przepełnione są historiami o tym, jak to Gosia pogłaskała lub nakarmiła jakiegoś dzikiego zwierzaczka, a zatem w dzieciach powstaje naturalna potrzeba: „ja też tak chcę”. Trzeba tu jednak zaznaczyć, że tytułowa bohaterka wielokrotnie podkreśla, iż zwierzaki, z którymi ma do czynienia są dzikie i należy je traktować poważnie. No tak, ale co innego powiedzieć, a co innego pokazać. To tak jakby dorosły pokazywał dziecku zdjęcie, na którym zajada się watą cukrową większą od własnej głowy, a jednocześnie tłumaczył, że cukier szkodzi.
No to sobie ponarzekałam, a teraz czas przejść do zalet książki, bo jest ich bez liku. Przede wszystkim, znajduje się tu mnóstwo ciekawostek na temat poszczególnych gatunków zwierząt, z którymi Gosia cyka sobie fotki. Po drugie, są to informacje rzetelne, ewidentnie wynikające z ugruntowanej wiedzy i – jak sądzę – nieznane nawet wielu dorosłym. Inną ważną zaletą książki jest to, że Gosia nie podróżuje sobie od safari do safari. Przeciwnie. Jest wolontariuszką i tym samym do wolontariatu zachęca. Z książki powinno zatem płynąć przesłanie: lubisz zwierzęta, chcesz być z nimi w bliskim kontakcie? To zostań wolontariuszem i pomóż tym, którzy znają się na rzeczy. Gosia podaje z resztą konkretne namiary na poszczególne ośrodki rehabilitacji zwierząt na całym świecie.
Po co więc to całe moje narzekanie, skoro książkę „Zwierzaki podróżniczki Gosi” uważam za bardzo dobrą i ostatecznie daję jej najwyższą ocenę? Otóż po to, aby uczulić dorosłych, którzy chcieliby tę publikację podarować dzieciom lub razem z nimi ją czytać. Uważam, że warto porozmawiać z młodymi czytelnikami o tym, że Gosia nie zrobiła sobie tych wszystkich „słit foci” tak po prostu. Zanim zaczęła przytulać lamparty i całować po pyszczkach gepardy zdobyła solidną wiedzę na temat tych gatunków, a następnie znalazła rozwiązanie – jak dzięki wolontariatowi może im pomóc.
Wydawnictwo: Papilon
Format: papierowe