Autorka: Amy Steward
-
Tytuł oryginału: Wicked Bugs. The Louse that Conquered Napoleon’s Army & Other Diabolical Insects
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 2019
ISBN: 9788328064478 - Wydanie: papierowe
Oprawa: twarda
Liczba stron: 256
Owady mają nad ludźmi przewagę liczebną. Co więcej, gdyby nie różnica wielkości, nie mielibyśmy z nimi żadnych szans. Jednak niektórych powinniśmy się obawiać nawet pomimo ich niewielkich rozmiarów! Istnieją owady, które potrafią wyssać z człowieka krew do ostatniej kropli, takie, które są w stanie uśmiercić całą rodzinę, a nawet pokonać armię. A to wszystko nic w porównaniu z tym, co robią innym insektom…O takich właśnie okropnościach opowiada Amy Stewart w swojej najnowszej książce Zbrodnie robali, kontynuacji bestsellerowych Zbrodni roślin. Stewart tworzy coś w rodzaju atlasu grozy, opisując w sposób zajmujący i daleki od naukowego żargonu wszystkich najstraszliwszych przedstawicieli świata owadów – insekty, które powodują ból czy śmierć, i takie, które po prostu przerażają. Jeśli kiedykolwiek dręczyły was lęki związane z owadami, po lekturze tej książki mogą wydać się one uzasadnione.z opisu wydawnictwa
Znacie takie uczucie, gdy idziecie do kina, spodziewając się dobrego thrillera psychologicznego, a okazuje się, że trafiliście na film akcji nakręcony na podstawie powieści Dana Browna? Podobnych wrażeń, tyle że na gruncie czytelniczym dostarczyły mi „Zbrodnie robali”.
Pierwsze zetknięcie z tytułem stanowiło pewnego rodzaju zgrzyt. Każdy, kto choć w minimalnym stopniu zajmuje się zoologią na pewno połączy się ze mną w niechęci do nazywania różnych bezkręgowców (na przykład, owadów) robakami. Ta niechęć wynika przede wszystkim z całkiem niefortunnego ożenku określenia z jego potocznym znaczeniem. Prawidłowo, robakami określano bowiem (dziś termin ten uważa się za przestarzały) grupy zwierząt, takich jak płazińce (robaki płaskie), obleńce (robaki obłe), pierścienice czy wstężniaki. Natomiast, w ujęciu potocznym „robaki” oznaczać mogą w zasadzie wszystko – od owadów, przez glisty, aż po larwy. Ja rozumiem, że nie każdemu to przeszkadza, ale to tak, jakbyście cały czas słuchali, jak ktoś używa istniejącego słowa „bynajmniej” w nieprawidłowym znaczeniu „przynajmniej”. Zgrzyt.
Od razu jednak – na usprawiedliwienie autorki – muszę dodać, że już we wstępie tłumaczy ona, iż zdaje sobie sprawę z nieprawidłowości tego określenia (w oryginalnej wersji zamiast „robaki” mamy „bugs”), ale mimo to – decyduje się na nie, by połączyć we wspólną grupę bardzo odległe od siebie zwierzęta, jak muchy, skorpiony, dżdżownice czy nawet ślimaki. Niby wyjaśnienie się pojawiło, ale to jednak pozycja popularno-naukowa, więc poza rozrywką powinna dostarczać prawidłowej, aktualnej wiedzy o świecie. No właśnie, jeśli chodzi o prawidłowe nazewnictwo, to muszę się przyczepić do jeszcze jednej rzeczy, a mianowicie do tego, że tłumacz już na pierwszych stronach przyznaje, iż nie wszystkie określenia opisywanych stworzeń są prawidłowymi, naukowymi nazwami gatunkowymi, mimo iż tak właśnie brzmią. Kolejna niepożądana cecha publikacji o – przynajmniej częściowo – naukowych aspiracjach. Spieszę jednak dodać, że nazwy łacińskie towarzyszące omawianym gatunkom są już całkowicie poprawne i umożliwiają dociekliwym czytelnikom odnalezienie w atlasie czy w internecieistot, które wzbudziły zainteresowanie. Za to duży plus, zwłaszcza, że każdy opisywany bezkręgowiec został również wymieniony ze swojej łacińskiej nazwy rodzajowej i gatunkowej.
No dobrze, ale na samym początku wspomniałam, że „Zbrodnie robali” okazały się być czym innym niż się spodziewałam. Istotnie, podtytuł „Wesz, która pokonała armię Napoleona i inne diaboliczne insekty” sugerował, według mnie, że w książce znajdziemy spójną narrację z pogranicza historii i entomologii; że dowiemy się, jak na wielkie wydarzenia z przeszłości wpłynęły jedni z najmniejszych mieszkańców naszej planety. Spodziewałam się, że będzie to swego rodzaju gawęda o nieznanej stronie historii ludzkości – tej, w której udział wzięły gatunki, o jakich na co dzień nie myślimy. Okazało się jednak, że „Zbrodnie robali” nie są tego typu książką. Czym więc są? Najtrafniej chyba będzie nazwać tę pozycję leksykonem. Każdy z gatunków wymienionych w tymże leksykonie opisany jest bardzo zwięźle – zaledwie garść „najstraszniejszych”, „najbardziej obrzydliwych”, „najbardziej upiornych” informacji i przejście do kolejnego bezkręgowca. Przy tym zarówno wybór omówionych gatunków, jak i ich podział ma charakter typowo subiektywny, a zatem znajdziemy tu rozdziały, takie jak „Okropne”, „Sprawiające ból”, „Niszczące’ i tym podobne. Te nazwy naprowadzają nas na kolejny aspekt „Zbrodni robali”, czyli: „jaka idea przyświecała autorce tej książki?”.
Pozycje popularno-naukowe poświęcone określonej grupie organizmów mają zwykle za zadanie popularyzację wiedzy na ich temat. A dodatkowo – wzbudzenie zainteresowania ich niezwykłymi cechami i – jeśli to tylko możliwe – wywołanie swego rodzaju sympatii, szacunku i uznania wobec nich. Oczywiście, nikt nie lubi być gryziony przez owady kłujące, nikt nie chce mieć do czynienia z pasożytami. Ale wiedzę na ich temat można przedstawić albo tak, że po lekturze nabieramy podziwu chociażby do niezwykłych zdolności przystosowawczych danego organizmu, albo tak, że po zapoznaniu się z jego sylwetką jeszcze bardziej go nienawidzimy i boimy się go. W „Zbrodniach robali” zdecydowanie dominuje ten drugi styl. Przez całą książkę nie mogłam przestać pytać, kto jest tutaj grupą docelową. Na pewno nie osoby, które już interesują się światem bezkręgowców i mają na ich temat dużą wiedzę. Bowiem nie znajdą tu oni niczego nowego. Na pewno nie ci, którzy chcą polubić bezkręgowce i zainteresować się nimi w większym stopniu, bo ci pogłębią raczej swoją niechęć oraz obrzydzenie. Wydaje się zatem, że docelową grupą czytelników są te osoby, które już teraz nie lubią tych istot i chcą jeszcze bardziej utwierdzić się w swoim przekonaniu: że wszystko, co pełza, wije się lub bzyczy jest straszne i nam zagraża.
W powyższym kontekście muszę dodać, że w proponowanej na końcu książki bibliografii znajduje się rozdział „Zwalczanie szkodników”. I ponownie pragnę zaznaczyć, że niechęć do pewnych grup owadów, które zagrażają zdrowiu, życiu czy nawet uprawom jest w pełni zrozumiała i uzasadniona, ale trzeba też podkreślić, że dzielenie organizmów na „pożyteczne” oraz „szkodniki” jest mało aktualne biologicznie i nieszczególnie sprzyja zrozumieniu złożoności procesów ekologicznych oraz fizjologicznych zachodzących w przyrodzie.
Powyższe (niechętne i trochę tabloidowe) podejście do bezkręgowców dobrze podsumowuje blurb zamieszczony w książce przez wydawcę: „to nie jest kompendium entomologiczne, ale garść informacji o robalach” (KirkusReviews). I rzeczywiście, tak należy traktować tę publikację. Ale teraz uwaga. W powyższych akapitach wylałam z siebie beczkę dziegciu. Okazuje się jednak, że książka zasługuje również na łyżkę miodu. Przede wszystkim – naprawdę dobrze i lekko się ją czyta. Niby człowiek niezadowolony z takiego, a nie innego opisu świata bezkręgowców, ale jednak przekłada kolejne kartki i sprawdza, co będzie dalej. Lektura z całą pewnością nie jest nużąca. Przeciwnie – postępuje bardzo szybko i ledwie się zauważa, jak dwie i pół setki stron jest za nami. Lekkie pióro oraz forma sprzyjają czytaniu tej książki w podróży, w poczekalni lub w innych okolicznościach, w których oczekujecie czegoś, nad czym nie trzeba się intensywnie skupiać. Z tą uwagą, że już po kilku stronach zaczniecie się zapewne drapać, opędzać i sprawdzać czy nic po Was nie łazi.
Ocena kwestii estetycznych jest rzeczą bardzo subiektywną, ale i w tym kontekście muszę dać „Zbrodniom robali” duży plus. Okładka jest sztywna, grafika (moim zdaniem) – ciekawa i estetyczna. Dużym plusem jest również makulaturowy, niewybielony na błysk papier – zarazem dość przyjazny dla środowiska, jak i lekki. Ta druga cecha sprawia, że książkę można bez bólu pleców czy ramion zabrać ze sobą w każde miejsce. Bardzo pozytywnie oceniam również proste, ale ładne i poprawne grafiki, które pojawiają się w tej publikacji często i bardzo uatrakcyjniają lekturę.
Podsumowując – jeśli lubicie horrory z udziałem wszystkiego, co pełza i się wije, a przy tym nie zależy Wam na zdobyciu wiedzy biologicznej z najwyższej półki, będziecie się przy tej książce dobrze bawić. Zdecydowanie jednak nie polecam jej na prezent dla kogoś, kogo chcielibyście przekonać do świata bezkręgowców – efekt będzie bowiem dokładnie odwrotny.