Autor: Alan Levinovitz
-
Tłumaczenie: Radosław Madejski & Wojciech Górnaś
Konsultacja naukowa: BRAK
Tytuł oryginału: The Gluten Lie. And other myths about what you eat
Wydawnictwo: Burda Książki
Data wydania: 2016
ISBN: 978-83-8053-134-5 -
Wydanie: papierowe
Oprawa: miękka
Liczba stron: 300
Ta wywrotowa książka dziennikarza naukowego obala mity, które zdominowały amerykański styl odżywiania, i pokazuje czytelnikom, jak uwolnić się od poczucia winy i na nowo pokochać jedzenie. Z pewnością rozbudzi kontrowersje wokół naszej obsesji na temat prawidłowego odżywiania.Gluten. Sól. Cukier. Tłuszcz. Oto czarne charaktery amerykańskiej diety, a przynajmniej tak każą nam sądzić lekarze i specjaliści od żywienia. Ale naukowcy nie wydali jeszcze wiążącej opinii, tymczasem ludzie masowo eliminują z jadłospisu produkty zbożowe i syrop kukurydziany, gdyż zostali wprowadzeni w błąd. A prawda jest taka, że prawie wszyscy możemy wrócić do tradycyjnych burgerów i nic złego się nam nie stanie.z opisu wydawnictwa
Jednym z milszych momentów w trakcie lektury książki naukowej lub popularnonaukowej jest ten, w którym okazuje się, że autor borykał się z podobnymi problemami badawczymi jak my. Kiedy na dodatek, aby je rozwiązać stosował podobne procedury badawcze, a na końcu dochodził do podobnych wniosków zaczynami mimowolnie darzyć go sympatią. Kiedy pisałem swoją książkę o zastosowaniu minerałów w lecznictwie nie odstępowało mnie pytanie „dlaczego?”. Dlaczego uważano, że coś jest skuteczne, dlaczego stosowano to w ten a nie inny sposób, dlaczego mogło to działać? Jak skuteczność mineralnego leku wyjaśnić na poziomie fizjologii, biochemii, komórki itd. Za każdą odpowiedzią kryło się kolejne „dlaczego” i było to fascynujące, a często zaskakujące. Część pytań pozostała niestety bez odpowiedzi. Podobną drogą podążał Autor w trakcie przygotowywania „Glutenowego kłamstwa”.
Levinovitz bez najmniejszego wahania zwraca swoją książką uwagę czytelnika na szereg fundamentalnych problemów, jak się okazuje nierozerwalnie związanych z wszelkimi radykalnymi dietami, programami uzdrawiania i poglądami na żywienie. Autor pokusił się na przykład o sięgniecie do źródeł, na które powołują się piewcy kolejnych z nich. Okazuje się, że artykuły naukowe przywoływane niezmiernie chętnie w uzasadnianiu różnych rewelacyjnych albo rewolucyjnych diet są traktowane jak jarmarczne stragany, z których można dowolnie wybierać pojedyncze fakty i zupełnie odrywać je od kontekstu. Dietetyczni guru nie zwracają uwagi na konkluzje i zastrzeżenia owych prac naukowych, a jedynie wykorzystują cząstkowe dane do uzasadnienia własnych, z góry przyjętych, prostych tez. Nie trzeba chyba nikomu bliżej wyjaśniać, że takie praktyki są co najmniej nieuczciwe i etycznie niedopuszczalne.
Argumentum ad personam nie jest chwytem erystycznym godnym pochwały. Nie sposób jednak pominąć milczeniem historii zawodowej wielu żywieniowych „proroków” czy lekarzy. Okazuje się bowiem, że bardzo często ich reputacja i naukowy życiorys są co najmniej podejrzane. Wystarczy krótka kwerenda, aby przekonać się, że kary zawodowe, pozbawienie prawa do wykonywania zawodu (np. medycznego) czy środowiskowy ostracyzm nie wynikają bynajmniej z niezgody tzw. „naukowego establishmentu” na ich rewolucyjne odkrycia i próby obnażenia domniemanych „spisków medycznych”. Są one raczej skutkiem nieetycznych zachowań owych „guru” (np. fałszowania wyników badań), prawomocnych wyroków sądowych w sprawach karnych lub/i z powództwa cywilnego (wytaczanych przez… pacjentów), oszustw w sprawie wykształcenia (fałszowania dyplomów) itd. Jak zatem widać kreowanie się na ofiary „systemu” jest kolejnym nadużyciem ze strony „twórców diet”. Chwila poszukiwań wystarczy, aby przekonać się, że większość z nich uczyniła ze swoich pseudo-badań i hipotez źródło utrzymania i czerpie z nich ogromne korzyści materialne. Jedną z bardziej kuriozalnych sytuacji jest ta, w której ten sam osobnik poleca równolegle dwie wzajemnie wykluczające się diety. Taka schizofrenia poglądów lub ich wielokrotna zmiana zależna od aktualnej mody kulturowej, jest zresztą, jak się okazuje zjawiskiem nagminnym wśród dietetyków-wyroczni. Podobnie sprawa wygląda w kwestii leczenia „chorób” kreowanych uprzednio przez „lekarza” (stwórzmy problem, aby móc go bohatersko rozwiązać – brzmi znajomo?).
Prowadząc swoje poszukiwania i wywód Autor „Glutenowego kłamstwa” dochodzi do rewelacyjnego wniosku. Wszystkie (lub niemal wszystkie) zjawiska w rodzaju diety bezglutenowej, diety paleolitycznej, diety bez soli itd., są ruchami o wszelkich znamionach religii, posiadają własną mitologię, rytuały, kapłanów i wyznawców. Zjawiska te należy zdecydowanie analizować na gruncie antropologii kultury, psychologii społecznej czy socjologii („zbiorowe choroby socjogenne”), a nie medycyny, dietetyki czy fizjologii (czyli na gruncie humanities, a nie science). Nie dość, że konkluzja ta jasno wypływa z tekstu Levinovitza, to wzmacnia on ją podając przykłady podobnych zjawisk w innych czasach i kulturach (np. starożytnych Chinach czy Grecji). Jako antropolog kultury Autor potrafi sięgnąć w analizie wspomnianych fenomenów głębiej i zaproponować wskazanie ich przyczyn cywilizacyjno-kulturowych. Odkrywa historyczne korzenie różnych diet (w tym wegetarianizmu i diet niskotłuszczowych), udowadnia, że część z nich zasadzała się pierwotnie na argumentach filozoficzno-etyczno-psychologicznych, a nie fizykalno-medyczno-fizjologicznych (np. najlepsza dieta dla chrześcijanina), przytacza „głosy rozsądku” zagłuszone nośnymi medialnie twierdzeniami radykalistów. Oprócz analizy zjawiska diety bezglutenowej znajdziemy tu ciekawe uwagi na temat ruchów antyszczepionkowych, historii celiakii, diety bananowej, mitu raju utraconego (dieta paleolityczna), historii „cudownych leków” (w rodzaju jagód goji), relacji dieta-moda-reklama-korporacje, medialnego problemu soli i cukru (kto wie, że związku między spożyciem cukru a otyłością nigdy naukowo nie udowodniono?) itp. Levinovitz dotyka też o wiele poważniejszych problemów, jak kwestia finansowania badań medycznych i farmaceutycznych, które potencjalnie nie mogą przynieść krociowych zysków, ale mają dużą szansę realnie pomóc konkretnym i licznym pacjentom. Prowadzący je naukowcy oraz ośrodki badawcze mają często poważne problemy finansowe, właśnie ze względu na to, że włożone środki nie przyniosą zwielokrotnionego zysku (chodzi np. o rehabilitację osób z uszkodzonym rdzeniem kręgowym czy leki przeciwmalaryczne).
Skąd w ogóle biorą się problemy poruszane w tej książce? Wypływają one mianowicie z faktu, że świat i jego wyjaśnienie nie są proste, a mimo to „ludzie chcą usłyszeć coś prostego i magicznego, a nie zapoznawać się z kompleksowym obrazem sytuacji” (s. 120). Wystarczy jednak zdać sobie sprawę, że większość z nas tak naprawdę nie wie jak działa silnik samochodu czy komputer (wiemy? To dlaczego sami ich od razu skutecznie nie naprawiamy?). Teraz zaś pomyślmy, o ile bardziej skomplikowane jest ludzkie ciało i jego funkcjonowanie (a dieta jest przecież jego częścią). Banalne, prawda? Na dodatek nauka nie jest dogmatyczna tylko probabilistyczna. Zatem oczekiwanie od niej prostych, monokauzalnych i niezmiennych wyjaśnień jest nieporozumieniem. Zaś jej postponowanie za brak zdecydowanych opinii (przynajmniej na niektórych polach) i ewolucję poglądów jest poddawaniem w wątpliwość naukowego postępu i metodologii. Znakomitym podsumowaniem jest cytowany na stronie 29 artykuł J.P.A. Ioannidisa Why Most Published Research Findings Are False? (PLoS Medicine 2005, 2.8, e124): „Tak naprawdę [naukowe] poglądy się nie zmieniają, ponieważ nic w ogóle nie zostało ustalone” (chodzi tu o poglądy na temat diety i optymalnego żywienia człowieka). Oczywiście nikt nikogo nie zmusza do zawierzenia naukowemu poznaniu świata. Uważam jednak, że odrzucający je powinni wykazać się uczciwością i odrzucić również wszelkie korzyści wypływające z naukowych odkryć.
Konkluzja książki jest niezwykle prosta i może wydawać się mało atrakcyjna: we wszystkim, również w diecie, należy zachować umiar. Prosta? Spróbujmy zatem najpierw wprowadzić ją w życie, a dopiero potem narzekać na jej prostotę. To jednak nie jedyny wniosek wypływający z tej lektury. Moja konkluzja jest jednoznaczna: polecam tę wyważoną lekturę każdemu, zarówno spisko-maniakom, jak też spisko-sceptykom.