Autorka: Julia Rothman (z pomocą Johna Niekrasza)
-
Tłumaczenie: Barbara Bocian
Wydawnictwo: Entliczek
Data wydania: 2018
ISBN: 978-83-63156-24-4
- Wydanie: papierowe
Oprawa: twarda
Liczba stron: 224
W tym fascynującym przewodniku po świecie przyrody sztuka przeplata się z nauką. Jeśli kiedykolwiek chcieliście zobaczyć jak powstają góry lub zastanawialiście się jak wygląda cykl życiowy grzyba, albo zaciekawiły Was różne rodzaje ptasich piór, oglądanie rysunków stworzonych przez Julię Rothman dostarczy Wam wiele radości. Jej pełne wrażliwości podejście do odkrywania wód i lądów oraz fauny i flory pozwala w nowy sposób spojrzeć na cuda Natury.Opis przyrody amerykańskiej, w którym czytelnik znajdzie wiele interesujących informacji o uniwersalnych prawach rządzących naturą.z opisu wydawnictwa
Już nie raz pisałam w Mądrych Książkach o tym, że dużo łatwiej i przyjemniej jest popełnić recenzję pozytywną, niż negatywną. Kiedy wszystko gra, wystarczy wymienić zalety, podziękować i uścisnąć dłoń autorowi. Gorzej, gdy w publikacji obecne są jakieś zgrzyty – wtedy mam poczucie, iż powinnam je wszystkie rozłożyć na czynniki pierwsze i dokładnie przeanalizować. Takiej właśnie analizy muszę dziś dokonać w odniesieniu do „Anatomii Natury” napisanej i zilustrowanej przez Julię Rothman z pomocą Johna Niekrasza.
Przede wszystkim, ja się po tej książce naprawdę mnóstwo spodziewałam. Balon moich oczekiwań urósł do wielkich rozmiarów i być może właśnie dlatego poczułam się zawiedziona. Może gdybym podeszła do tej publikacji na chłodno, ocena byłaby bardziej neutralna. Ale do rzeczy. Już sam tytuł mnie zafascynował. Spodobało mi się to, że ktoś (autorka) potraktował naturę jak żywy twór i postanowił przedstawić młodym czytelnikom jej spójną anatomię. Wstępne oględziny ujawniły ponadto dwie kwestie. Po pierwsze, że książka jest bardzo bogato i niezwykle estetycznie zilustrowana. A po drugie – że faktycznie, nie skupia się tylko na faunie czy florze, ale opisuje całą naturę, a zatem dodaje również nieco meteorologii, geologii, a nawet maleńką szczyptę astronomii.
Niestety, przy bardziej wnikliwej lekturze ujawniły się pierwsze problemy. Treść książki do złudzenia przypomina podręcznik dziecka z podstawówki. Obieg wody w przyrodzie, budowa kwiatostanu, warstwy Ziemi. Ojej, zawiało nudą. Za to muszę przyznać, że nudą przepięknie zilustrowaną. Dlatego postanowiłam dać książce kolejną szansę i stwierdziłam, że można ją potraktować jako uzupełnienie materiału szkolnego, a dokładniej – jak atlas, który dodano do podręcznika. Co więcej, w mojej głowie powstał taki pomysł, że może książka bardzo dobrze nadawałaby się jako jeden z pierwszych atlasów terenowych dla dziecka. Czyli taka lektura, którą zabiera się ze sobą do lasu, na łąkę i rozpoznaje się to, co się podczas wycieczki spotkało.
Niestety, okazało się, że takie zastosowanie nie ma tu racji bytu. Otóż, do książki wybrano nieduży zakres zwierząt oraz roślin i niemal żadne z nich nie jest właściwe dla naszego kraju czy dla naszej strefy klimatycznej. No dobrze – powiecie. Ale przecież atlas zwierząt i roślin świata też może być dla dziecka fascynującą lekturą. Owszem. Tylko, że to nie jest atlas świata. To jest po prostu atlas Stanów Zjednoczonych. Ta książka mogłaby się świetnie sprawdzić dla dziecka z USA, ale w Polsce nie ma głębszego sensu. Nie zrozumcie mnie źle, tamtejsza natura jest fascynująca. Ale poziom merytoryczny książki, jej układ i dobór treści wskazują, że jest ona przeznaczona dla dziecka, które jeszcze nie wie, jak rozpoznać bogatkę od modraszki, a tu zasypuje się je informacjami o gatunkach, których na pewno nie zaobserwuje na żywo w naszym rodzimym lesie. To zupełnie tak, jakbyście dali dziecku z drugiej klasy podstawówki piękny atlas geograficzny Stanów Zjednoczonych. Z dokładną charakterystyką poszczególnych stanów, przebiegiem granic itp. Jakie bowiem zastosowanie ma dla dziecka rozdział poświęcony rozpoznawaniu piór lub jaj, w którym znajdzie rysunek pióra pustułki amerykańskiej albo błękitnika meksykańskiego?
Powyższe uwagi powinny być kierowane przede wszystkim do tłumaczenia, nie zaś do wersji oryginalnej, ale niestety i do tej drugiej mam pewne uwagi. Kiedy czytałam z dzieckiem tę książkę coś cały czas nie dawało mi spokoju. Cały czas miałam wrażenie, że publikacji nie stworzono w terenie, że jej autor tak naprawdę niewiele ma wspólnego z przyrodą. I rzeczywiście, okazało się, iż autorka książki jest ilustratorką mieszkającą w Brooklynie, w Nowym Jorku i – jak sama przyznaje we wstępie – jest typową dziewczyną z miasta, a jej obecny kontakt przyrodą polega przede wszystkim na spacerach do Park Slope.
I znowu muszę się trochę wytłumaczyć. Nie zrozumcie mnie źle – nie uważam, że każdy, kto pisze o przyrodzie musi być Adamem Wajrakiem. Chodzi mi po prostu o to, że ta książka sprawia takie wrażenie, jakby autorka stworzyła ją dla siebie. Jest dziewczyną z miasta i nagle, w dorosłym życiu stwierdziła, że pewne podstawowe kwestie dotyczące przyrody w zasadzie nigdy nie były jej znane i postanowiła je eksplorować. A że jest ilustratorką – uczyniła to poprzez tworzenie ilustracji i graficznie podsumowała to, czego się nauczyła. Tym samym, jej książka sprawia wrażenie bardzo estetycznego, naprawdę przyjemnego notatnika z zapiskami i rysunkami prywatnymi Julii Rothman. Kiedy to odkryłam, dotarło do mnie, co mi przez cały czas nie pasowało w tej książce. Czy mieliście kiedyś w szkole albo na studiach koleżankę (rzadziej – kolegę), która zawsze robiła ze wszystkiego świetne notatki, a do tego wszystko podkreślała i kolorowała, zapisywała różnobarwnymi pisakami itp.? To właśnie Julia Rothman. A ta książka to taki właśnie notatnik. I naprawdę sprawia on wrażenie publikacji, która powstała poprzez otwarcie podręcznika od biologii dla szkoły podstawowej przeznaczonej dla uczniów w Stanach i narysowanie wszystkiego „po swojemu” – ładniej i bardziej nowocześnie.
Żeby nie było tak gorzko, na koniec chciałabym dodać kilka słów osłody. Po pierwsze, bardzo cenię wydawnictwo Entliczek i nie mogę pojąć, jak to możliwe, że wydawca, który dał nam rewelacyjnego Astrokota („Profesor Astrokot odkrywa kosmos”) zdecydował się na wydanie polskiej kalki książki, która powstała jako przewodnik typowo dla dzieci w Stanach i ma niewiele wspólnego z naszymi realiami. Traktuję to jako przypadek lub potknięcie i daję Entliczkowi czystą kartę na nowe publikacje. Po drugie, jak niejednokrotnie podkreślałam w tej recenzji – ta książka jest naprawdę ładna. Przyjemnie trzyma się ją w rękach, przyjemnie się ją przegląda i przyjemnie patrzy się na ilustracje. I po trzecie oraz ostatnie – jeśli macie znajomych Polaków w USA, których dzieci mówią lub chcą się nauczyć mówić po polsku – może to jest właśnie publikacja dla Was. Chociaż zastrzegam, że dotyczy to raczej dzieciaków, których dotychczasowa eksploracja terenu również ograniczała się raczej do parków.
Wydawnictwo: Entliczek