Autor: Jürgen Thorwald
-
Tłumaczenie: Karol Bunsch, Wanda Kragen
Tytuł oryginału: Das Jahrhundert der Detektive
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2009
ISBN 978-83-240-1118-6
-
Wydanie: papierowe
Oprawa: twarda
Liczba stron: 380
Stulecie detektywów przedstawia jedną z najbardziej fantastycznych, a zarazem prawdziwych historii, jakie zna świat – dzieje nowoczesnej kryminalistyki. Jej początki sięgają drugiej połowy ubiegłego wieku, kiedy to po raz pierwszy posłużono się odciskami palców w identyfikacji podejrzanych, zastosowano fotografię kryminalistyczną oraz zwrócono uwagę na ślady pozostawione na miejscu przestępstwa, wykorzystując je w skomplikowanym procesie wyświetlania zbrodni. Jest to również epoka, w której medycyna sądowa wydarła zmarłym ich tajemnice, toksykologia stała się skuteczną bronią przeciw truciznom i trucicielom, a balistyka osiągnęła pewność w identyfikowaniu broni palnej na podstawie wystrzelonych z niej pocisków.
informacja wydawcy
Przez wiele lat Jürgen Thorwald był kojarzony głównie przez pryzmat książki poświęconej Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej (ROA), której żołnierze są szerzej znani jako „własowcy”. Na szczęście z czasem porzucił tematykę II wojny światowej i przestał być n-tym autorem eksploatującym ją do granic niemożliwości. Zamiast tego poświęcił się bardziej niszowym, a przez to interesującym zagadnieniom, a mianowicie dziejom kryminalistyki i medycyny. Stulecie detektywów jest jego pierwszą książką poświęconą metodom walki ze zbrodnią. Pod względem chronologicznym obejmuje ona XIX i początek XX w. Uczta dla wielbicieli kryminałów retro? Jak najbardziej!
Thorwald skupił się na czterech aspektach: metodach identyfikacji sprawców, medycynie sądowej, toksykologii i balistyce. Opis stosowanych technik każdorazowo pozostaje w związku z konkretnymi historiami, co dodaje im większej plastyczności. Dzięki temu otrzymaliśmy dzieło, które czyta się jak dobrą powieść detektywistyczną, choć zrozumienie niektórych kwestii o charakterze specjalistycznym wymaga skupienia i zapamiętania przynajmniej podstawowych faktów, z którymi kolejne pozostają najczęściej w ścisłym związku.
Zaskakująco mało miejsca autor poświęcił postaci Eugène-Françoisa Vidocqa, którego wpływ na rozwój najwcześniejszych technik kryminalistycznych był nieoceniony. Nawiasem mówiąc, jego (fabularyzowane) pamiętniki zostały wydane jakiś czas temu w polskim przekładzie – warto po nie sięgnąć, aby uzupełnić wiedzę. Być może Vidocq nie stał się obiektem bardziej rozbudowanych wywodów, ponieważ w jego przypadku trudno oddzielić prawdę od legendy, a do tego liczba dostępnych źródeł zawierających informacje na temat prowadzonej przez niego działalności jest w gruncie rzeczy niewielka. Innym wytłumaczeniem może być założenie, że francuski łowca złoczyńców jest na tyle dobrze znany, że nie ma sensu po raz kolejny szczegółowo przybliżać go czytelnikom.
Znacznie większe zainteresowanie autora wzbudził Alphonse Bertillon, czyli człowiek odpowiedzialny za skuteczne przetestowanie antropometrii (czyli porównywania pomiarów ciała) i portretowania. Z czasem to drugie zostało zastąpione fotografowaniem, znacznie skuteczniejszym już choćby z uwagi na artystyczne inklinacje przejawiane przez wielu rysowników. W kontekście daktyloskopii pojawił się także słynny Francis Galton. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że zanim daktyloskopia zaistniała w Europie, to już od dawna była z powodzeniem stosowana w Chinach, głównie podczas zawierania transakcji handlowych. Nie mniej zdziwiło mnie odkrycie, że najnowocześniejsze metody stosowano niegdyś w… Argentynie, za co był odpowiedzialny Juan Vucetich. Przy okazji można się dowiedzieć jak ciężkie boje o upowszechnienie nowych rozwiązań musieli toczyć z politykami wymienieni wizjonerzy i ich następcy, a także jak duży opór stawiali funkcjonariusze policji, nade wszystko ceniący sobie święty spokój. Niejako w tle Thorwald przemycił wiele informacji na temat procesu powstawania w państwach Zachodu wyspecjalizowanych policyjnych jednostek kryminalnych, co nadaje jego książce dodatkową wartość.
W kwestii medycyny sądowej ponownie decydującą rolę odegrali Francuzi, a ściślej mówiąc Alexandre Lacassagne. W tym przypadku istotna okazywała się nie tylko biegłość w posługiwaniu się skalpelem, ale również pogłębiona wiedza z zakresu chemii, pozwalająca w umiejętny sposób stosować odczynniki. Duże zasługi w nierzadko eksperymentalnych badaniach mieli mieszkańcy C.K. monarchii i Niemiec. Dzięki staraniom chirurgów okazało się, że sposób zadania denatowi śmierci może wykluczyć całą kategorię podejrzanych, a nawet zasugerować motyw popełnienia morderstwa. Fascynacja nowymi możliwościami jakie zapewniała medycyna była jednak znacznie mniejsza niż mogło by się wydawać. W szczególności mieszane uczucia budziły ekshumacje. Równocześnie istotnie wzrosła rola koronerów, nie zawsze odpowiednio wyedukowanych, szczególnie na tzw. prowincji. Wielość wątków poruszonych przez Thorwalda sprawiła, że jest to najdłuższy rozdział w całej książce.
Nieco mniej barwne okazały się części poświęcone toksykologii i balistyce, choć w moim odczuciu to właśnie one wypadły najciekawiej. Oczywiście pionierami toksykologii byli ci, którzy mieli z truciznami do czynienia na co dzień, czyli aptekarze. Warto przypomnieć, że szczególne zamiłowanie Agathy Christie do umieszczania w powieściach wątków związanych z truciznami wynikało właśnie z jej kilkuletniej pracy w aptece. W przypadku otrucia opinia publiczna często oczekiwała spektakularnych wiadomości, ekscytując się możliwością wykorzystania egzotycznych trucizn przez zdradzonych kochanków, ale rzeczywistość okazywała się przeważnie znacznie bardziej prozaiczna. Ponownie do rozwiązania zagadek kryminalnych nieodzowna okazała się pogłębiona wiedza chemiczna. W balistyce dodatkowego znaczenia nabierała ewolucja technik wytwórczych skutkujących produkowaniem gwintowanych luf. Wcześniej można było co najwyżej ustalić przybliżoną odległość w jakiej znajdował się strzelec i kąt penetracji pocisku. Problem z katalogowaniem danych dotyczących każdego egzemplarza broni wymusił rozwój działań śledczych zmierzających do zdobycia egzemplarza, z którego potencjalnie popełniono morderstwo. Przytoczone przez autora historie dowodzą jak trudno było początkowo zyskać specjalizację w balistyce i jak wielu samozwańczych ekspertów mniej lub bardziej udatnie pomagało w ustaleniu tożsamości sprawców. Wraz z dynamicznym rozwojem balistyki kryminalistyka wkroczyła w nowoczesność, zamykając tym samym Stulecie detektywów.
Thorwald cechuje się niekwestionowanym talentem literackim, przez co buduje narrację ze swadą porównywalną do stylu C.W. Cerama. Dzięki temu jego książki czyta się z niekłamaną przyjemnością. Po raz kolejny dowodzi to, jak duże znaczenie w procesie popularyzacji wiedzy ma styl autora.
Kontynuacją Stulecia detektywów jest książka pt. Godzina detektywów. Z uwagi na bardziej skomplikowaną tematykę jej odbiór nie jest już jednak równie dobry. Mimo to, obie prace idealnie nadają się dla fanów kryminałów chcących dowiedzieć się ile z opisanych motywów stanowi licentia poetica autorów, a ile zostało zaczerpniętych z prawdziwych zmagań toczonych z kryminalistami. Poza tym Stulecie detektywów dostarcza po prostu ogromu przyjemnych wrażeń płynących z lektury połączonych z solidną porcją wiedzy, a o to przecież chodzi w książkach popularnonaukowych, czyż nie?