Autor: Ludwik Stomma
-
Wydawnictwo: Iskry
Data wydania: 2014
ISBN 978-83-244-0382-0
-
Wydanie: papierowe
Oprawa: twarda
Liczba stron: 320
Antropologia wojny Ludwika Stommy ukazuje dzieje i miejsce konfliktów zbrojnych w historii ludzkości, gdyż – niestety – wojny stały się częścią naszej cywilizacji i z niezwykłą mocą od wieków wpływają na jej kształt.
Porównując kampanie wojenne i poszczególne starcia toczone od niepamiętnych czasów, Stomma opisuje powstanie swoistej tradycji, wręcz mitologii, prowadzenia wojen, zawiązywania koalicji, zwyczajów obejmujących samą walkę, konserwatyzm i nowoczesność na polach bitew. Oczami autora widzimy wojny, które niszczą państwa i narody, równocześnie tworząc systemy myślenia o potencjalnych przeciwnikach lub sojusznikach, rozwijają technologię, kreują oceny i wartości obowiązujące przez długie lata.informacja wydawcy
Tytuł „Antropologia wojny” sugeruje, że mamy do czynienia z opracowaniem na temat „ludzkiego wymiaru” wojen, czyli skupieniem się na człowieku, jego emocjach, postrzeganiu świata, systemie wartości i społecznym znaczeniu konfliktów. Nic bardziej mylnego. Ludwik Stomma popełnił książkę będącą zbiorem luźnych esejów, której ogólnym przesłaniem jest myśl, że wojna jest zła i nieracjonalna. Pierwszy wniosek nie jest przesadnie odkrywczy, szczególnie z punktu widzenia badacza wojskowości, ale rozumiem potrzebę dania odporu wszelkiej maści militarystom, których ostatnimi czasy sporo pojawiło się w przestrzeni publicznej. Problem polega na czymś innym: w gruncie rzeczy autora niespecjalnie interesują kwestie militarne, do tego kompletnie nie zna się na wojskowości, za to (wbrew deklaracji) zdecydował się na napisanie manifestu ideowego popartego dość chaotycznie dobranymi przykładami mającymi ukazać okrucieństwo wojny i bezsens niektórych mitów funkcjonujących na jej temat. Kompletnie pominięto refleksję dlaczego ludzie walczą, jak reagują na poczucie ustawicznego zagrożenia czy jakie modele społeczne są realizowane dzięki wojnom: jest ona po prostu zła, bo giną ludzie, kobiety są gwałcone, a zabytki kultury niszczone. Tyle. Albo autor zlekceważył czytelnika, albo podjętą tematykę, albo jedno i drugie. Nie jest to ani „antropologia”, ani „wojny”. Ot, po prostu „garść przemyśleń na temat…”, które równie dobrze mogłyby zostać opublikowane w formie felietonów w dowolnym periodyku o charakterze społeczno-politycznym.
Książka nie spełnia podstawowego kryterium stawianego pozycjom (popularno)naukowym, gdyż została napisana pod z góry założoną tezę. W taki sposób zostały też dobrane poszczególne przykłady. Autor nie stawia kluczowego pytania „dlaczego?” i wszystko wrzuca do jednego worka. Nie stara się także zrozumieć znaczenia konfliktów w dziejach ludzkości. Naprawdę za aż tak mało wymagających intelektualnie uważa Stomma polskich czytelników?
Głównym plusem „Antropologii wojny” jest zwrócenie uwagi na wieloletnią bezrefleksyjną gloryfikację dokonań militarnych i „magii munduru”, czego dobrą egzemplifikacją są cytaty zaczerpnięte z literatury pięknej. Wskazanie, że całe pokolenia były wychowywane w kulcie wojny bez wskazywania na jej dominującą, ciemną stronę jest niewątpliwie cenne, ponieważ wskazuje na przerażający wprost brak odpowiedzialności nie tylko ze strony literatów, ale również decydentów.
Bibliografia sprawia natomiast wrażenie kompletnie przypadkowej. Autor książki „antropologicznej” nie korzysta, a zatem prawdopodobnie nie zna dokonań „szkoły psychologicznej” na czele z Johnem Keeganem (spod ręki którego wyszło przełomowe „The Face of Battle”), o francuskich badaczach z przełomu XIX i XX w. nie wspominając. Nie uwzględniając reakcji psychologicznych na zjawisko przemocy zorganizowanej zwyczajnie nie da się pisać o okrucieństwach wojny, ponieważ wówczas stają się one abstrakcyjnym zezwierzęceniem, jak zresztą ujmuje to autor. Stomma zna opracowanie Michaela Howarda („Wojna w dziejach Europy”), ale nie potrafi go wykorzystać pod kątem rozpoznania społeczno-ekonomicznych przesłanek wojny, która w niektórych sytuacjach po prostu się opłaca, i to nie tylko przedstawicielom warstw rządzących. Na przykładzie republiki rzymskiej doskonale ukazał to William V. Harris. Nie zamierzam negować stwierdzenia autora, że każdorazowo wojna oznacza piekło, lecz jest ona zjawiskiem znacznie bardziej złożonym niż stara się to przedstawić. Niestety, w ewidentny sposób nie jest to kwestia przyjętej koncepcji twórczej, ale braku wiedzy, na co wskazują powtarzające się błędy merytoryczne i chaotyczny dobór literatury.
Jako kuriozalny jawi się atak na Carla von Clausewitza, gdyż pruski generał nie miał na myśli moralnego wartościowania konfliktów, ale zaobserwowany stan rzeczywisty. Od wielu wieków wojna w wydaniu europejskim faktycznie jest kontynuacją polityki innymi środkami, z czym nie da się dyskutować wobec oczywistości tego zjawiska. A że nie ma to nic wspólnego z moralnością? Nie o tym przecież von Clausewitz pisał! Takich prostych potknięć jest zresztą więcej. Poza tym, gdyby wojna nie przynosiła profitów, to co rusz nie dochodziłoby do wybuchu nowych. Stomma starał się wykazać jej irracjonalność poprzez epatowanie najbardziej drastycznymi przykładami i jawnymi aberracjami, ale rzecz w tym, że wciąż niewiele to tłumaczy (no chyba, że jedynym zamiarem autora było zaszokowanie czytelnika). Pobłażliwy stosunek do wojska jako „dużych chłopców lubiących błyskotki” (medale) jest typowy dla niektórych środowisk, natomiast wynika z czystej niewiedzy, a ponadto okrutnie się mści: gdyby Stomma zamiast okazywać słabo ukrywane poczucie wyższości zadał sobie trud przeczytania np. czterotomowej pracy Hansa Delbrücka, to uniknąłby wielu błędów. Celne spostrzeżenia zawarte w trzech pierwszych podrozdziałach Rozdziału VIII nie ratują sytuacji, szczególnie że autor opiera się na tak szokujących publikacjach jak „Masada 66–73” Bernarda Nowaczyka. Umiejętność selekcji cytowanych prac świadczy przecież o warsztacie autora!
Czy nam się to podoba, czy nie, wojna jest czymś na wskroś racjonalnym, a przez to podlegającym poznaniu. Faktyczna odmowa prowadzenia dyskursu z uczonymi analizującymi jej mechanizmy na rzecz ograniczenia się do potępienia tego zjawiska jest niewystarczające, a ponadto głęboko niesatysfakcjonujące badawczo. Stomma nie przeprowadził analizy „człowieka na wojnie”, lecz stworzył swego rodzaju manifest ideowy opatrzony wprowadzającym w błąd tytułem. O tym jak wygląda antropologiczne spojrzenie na konflikt zbrojny można się przekonać czytając choćby „Naszą wojnę” Włodzimierza Borodzieja i Macieja Górnego, nawet jeśli jej autorzy nie roszczą sobie pretensji do stosowania wspomnianego określenia. Niestety, z dużej (z uwagi na skalę promocji) chmury otrzymaliśmy mały deszcz, przed którym nawet nie warto otwierać parasola. Szkoda.