Autor: Richard Holmes
-
Tłumaczenie: Ewa Morycińska-Dzius
Konsultacja naukowa: BRAK
Tytuł oryginału: The Age of Wonder
Seria/cykl wydawniczy: Wiedza i Życie – Orbity Nauki
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 2010
ISBN: 978-83-7648-495-2
W brawurowo napisanym „Wieku cudów” Richard Holmes zgłębia równie pasjonującą, co – momentami – przerażającą historię nauki przełomu XVIII i XIX wieku. Pomiędzy podróżą dookoła świata kapitana Jamesa Cooka na pokładzie statku „Endeavour”, w którą wyruszył w roku 1768, oraz wyprawą Karola Darwina na wyspy Galapagos na pokładzie „Beagle”, rozpoczętą w 1831 roku, zawiera się romantyczny okres w rozwoju nauki; okres naznaczony dramatycznymi wyprawami, szaleńczo odważnymi eksperymentami i olśniewającymi odkryciami. Były to czasy fenomenalnych odkryć astronomicznych Williama Herschela i jego siostry Caroline, czasy eksperymentów z elektrycznością, które zainspirowały Mary Shelley do napisania słynnej powieści „Frankenstein”, wreszcie czasy podróży Josepha Banksa na Tahiti i ryzykownych wypraw Mungo Parka w głąb kontynentu afrykańskiego. Czasy, w których odkrywcy kierowali się bardzo wówczas modnym ideałem osobistego poświęcenia się odkryciom – poświęcenia się w sposób wręcz nierozważny, a czasem szaleńczy.z opisu wydawnictwa
To książka o nauce romantycznej. Krótkie to zdanie ma być zachętą dla Czytelnika i najlepiej pojętą reklamą tego tekstu. Jeśli ktoś czytał Legendowe postacie zakopiańskie Ferdynanda Hoesicka, to może poczuć przedsmak szykującej się właśnie lektury. Książka Richarda Holmesa, podobnie obszerna, poświęcona jest narodzinom nauk na przełomie wieków XVIII i XIX, a dokładniej pomiędzy dwiema znaczącymi ekspedycjami naukowymi: J. Cooka rozpoczętą w roku 1768 (z młodym J. Banksem na pokładzie), a R. Fitzroya rozpoczętą w roku 1831 (z młodym K. Darwinem). Jest to zatem narracja rozpięta pomiędzy niemal utopijną swoim romantyzmem podróżą na Tahiti, a przełamującą się na pozytywizm wyprawą badawczą romantyków nieświadomych jeszcze swojej rewolucyjnej roli (zob. książka A. Mooreheada na tym portalu).
Domyślam się, że to dla niektórych może brzmieć zniechęcająco zważywszy na dodatek objętość ponad 600 stron. Śpieszę zatem uspokoić i rozbudzić zainteresowanie: to książka „plotkarska” oczywiście w najlepszym sensie tego słowa. Autor pokazuje, że nauka jest dosłownie romantyczna. Dostarcza nam dowodów na poetyckie inklinacje i nieraz ciekawe tego efekty wśród czołowych badaczy przełomu wieków XVIII i XIX. Z drugiej strony dostrzega jak bliskie stosunki osobiste i zawodowe łączyły poetów i ogólniej humanistów ze środowiskiem badaczy i jak odciskało się to na ich twórczości. Chodzi tutaj o niebanalne nazwiska: Goethe, Byron, Coleridge, Schelling, Wordsworth, Brontë, a z drugiej strony Banks, Davy, Herschel, Faraday, Lavoisier i wielu innych. Jednym słowem niejeden badacz był literatem, a literat badaczem. Ta nić romantyzmu tkająca narrację, to także miłości bohaterów, ich osobiste fascynacje, porażki, niedostosowania, marzenia, uczucia. Nie miłostki, tylko miłości…
To jest jak panorama à rebours. Przechadzamy się za kulisami, przez prywatne domy, co pewien czas wystawiając głowę na „właściwą” stronę kurtyny. Dzięki temu Autor pokazuje nam nieczęsty obraz nauki od strony prywatnego życia jej największych postaci. Proszę nie odnieść jednak wrażenia, że dostajemy do ręki dziełko tylko sensacyjno-plotkarskie. Owszem co pewien czas natrafimy na mniej lub bardziej soczyste fragmenty, dotyczące bohaterów („król Jerzy III zanim oszalał”; siostra Herschela karmiła go kiedy nie chciał przerywać obserwacji nieba, co robiła kiedy chodziło o coś przeciwnego do jedzenia…; jaki dokładnie balast w sytuacjach krytycznych zrzucali baloniarze), jednak obraz, który wyłania się z narracji jest o wiele bardziej poważny i skłaniający do refleksji. W gruncie rzeczy do smutnej refleksji. Holmes pokazuje bowiem cały dramat ludzkiego istnienia i wyborów, a szczególnie znaczący jest fakt, że obnaża drugą stronę medalu (nomen omen), czyli niejednokrotnie dojmującą samotność, smutek i dramat ludzi, którzy w „oficjalnej” historii odnieśli życiowy sukces, dosięgnęli gwiazd, zebrali wszystkie laury, uznawani są za najwybitniejszych z wybitnych… Cały czas w tle Wieku cudów pobrzmiewa niewypowiedziane pytanie o koszt sławy „Po co i za jaką cenę?”, a może o jej przyczyny?
Z rozmysłem nie użyłem powyżej słowa „naukowiec” bowiem książka jest także o narodzinach takiej postaci, o ukształtowaniu się pojęć „scientist” i „science”. Autor pokazuje nie tylko, co się działo w rozwoju ludzkiej wiedzy, ale dlaczego i jak. Jak wyglądały spory i dlaczego się pojawiały, jak pojawiła się na przykład idea oceny merytorycznej badaczy (czy wszyscy wiemy, że w latach 20. XIX wieku spośród kilkuset członków Towarzystwa Królewskiego, głównej naukowej organizacji brytyjskiej, większość opublikowała … jeden artykuł naukowy!?). Jest tu sporo błyskotliwych skojarzeń i asocjacji (połączenie mitu newtonowskiego jabłka z Ewą i Rajem). Wiele ciekawych uwag o historii nauki i ciekawostek (znane już w historiografii połączenie słynnego lizbońskiego trzęsienia Ziemi z kryzysem religijności w Europie przełomu wieków XVIII/XIX). Na kartach znajdziemy też mnóstwo poezji, często wyższych lotów choć mniej znanej. Nie bez przyczyny wielokrotnie wraca pojęcie „wiedzy romantycznej”.
To książka, która w niemal niezobowiązujący sposób przedstawia narodziny etnografii, meteorologii, kartografii, chemii, elektryki, antropologii fizycznej, anestezjologii, nowożytnej medycyny i chirurgii itd. Na jej kartach widzimy jak rodziła się idea eksperymentu naukowego, a także refleksja choćby o prawach zwierząt. Ważne miejsce zajmuje tu także rola kobiet w rozwoju nauk. Co ciekawe książka Holmesa porusza również temat narodzin popularyzacji nauki! Popularyzacji, która wtedy w wydaniu np. H. Davy’ego służyła jeszcze uzasadnieniu nauki, choć z czasem również zapoznaniu szerokich kręgów społeczeństwa z postępami wiedzy.
Nieodmiennie przy lekturze Holmesa towarzyszyły mi reminiscencje z Gastona Bachelarda i jego Kształtowania się umysłu naukowego. Ta rewelacyjna praca, do której warto wracać, jest jednak na pograniczu książki naukowej i zaawansowanej popularyzacji – może być trudna w odbiorze, ale uważam że warta przeczytania. Niewątpliwie Wiek cudów jest lżejszy, co nie znaczy, że gorszy – w każdym razie na początek lepszy.
Zazwyczaj słabą stroną książek popularnonaukowych jest zakończenie. Autorzy często uderzają w ton proroczy, który po paru latach często budzi co najmniej konsternację. Czasem budują karkołomne konstrukcje roszczące sobie pretensje do podsumowania wszystkiego, nie tylko treści książki. Muszę przyznać, że Holmes zakończył książkę bardzo zgrabnie, z wdziękiem i lekkością, z którą prowadził nas przez wszystkie pozostałe rozdziały. Ten sprytny zabieg powoduje, że smak lektury pozostaje równie dobry „na odejściu” jak był podczas „degustacji”.
Na koniec jak zawsze delikatne zwrócenie uwagi na umiarkowaną lecz jednak istniejącą ilość błędów korektorskich – warto dbać o dobrych korektorów.
Mam, mam; równie dobrze oceniam Poszukiwaczy gatunków z tej samej serii, na trochę podobny temat