Psucie wiedzy. Ukryte skutki finansowego zawłaszczania życia publicznego

Autor: Colin Crouch

  • Tłumaczenie: Ewa Bińczyk, Jakub Gużyński, Krzysztof Tarkowski
    Tytuł oryginału: Knowledge Corrupters. Hidden Consequences of the Financial Takeover of Public Life
    Wydawnictwo: Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika
    Data wydania: 2017
    ISBN 978-83-231-3849-5
  • Wydanie: papierowe
    Oprawa: miękka
    Liczba stron: 214

Napisałem Psucie wiedzy (2015), chcąc zwrócić uwagę na to, że wiedza finansowa wypierała inne rodzaje wiedzy w coraz bardziej niepokojący sposób, zarówno w sferze publicznej, jak i prywatnej. […] Napisałem jednak tę książkę za wcześnie! Powstała ona, zanim świat polityki dostarczył nam nowych, poważnych przykładów psucia wiedzy, a w gruncie rzeczy przejawów pogardy dla niej: zanim w zadziwiającej nas drugiej połowie 2016 roku wymyślono określenie „postprawda”; zanim zwolennicy opuszczenia Unii Europejskiej przez Zjednoczone Królestwo zaczęli używać słowa „ekspert” w charakterze obelgi; zanim Donald Trump odrzucił przekonanie, że wiedza naukowa ma rozstrzygające znaczenie w decydujących debatach dotyczących zmiany klimatycznej; zanim jego doradczyni Kellyanne Conway ukuła wyrażenie „fakty alternatywne”. W Psuciu wiedzy zidentyfikowałem pewne procesy, aczkolwiek nie przewidziałem, że dojdzie do ich kulminacji, która w tak istotny sposób odmieni funkcję wiedzy w debacie politycznej.

fragment przedmowy do wydania polskiego

Podobno Otto von Bismarck powiedział kiedyś, że człowiek uczy się na błędach, ale mądry człowiek uczy się na błędach innych. W kontekście rewolucji, jaką obecny rząd funduje szkolnictwu wyższemu, czy też zmiany postrzegania funkcji wiedzy w społeczeństwie, doświadczenia będące udziałem mieszkańców innych krajów mogą okazać się zbawienne – na zbudowanie potencjału naukowego potrzeba bowiem kilkudziesięciu lat, lecz na zniszczenie zaledwie kilku miesięcy. Książka brytyjskiego socjologa Colina Croucha traktująca o podporządkowaniu świata nauki neoliberalnemu paradygmatowi o wartości rynkowej wiedzy stanowi ważny głos w dyskusji, albowiem ukazuje, jak zgubny wpływ na zachodnie uczelnie miało usilne dążenie do zmierzenia i wyliczenia wszystkiego co popadnie, aby następnie przeliczyć to na pieniądze. Ciekaw jestem, czy ktoś w ministerstwach w ogóle czyta takie książki, ale wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie jest aż nadto oczywista.

Punktem wyjścia do analizy problemu było zwrócenie przez autora uwagi na dwa główne aspekty: wyeliminowanie z życia publicznego (za sprawą polityków i mediów) dowodu jako podstawy wnioskowania, co skutkuje przerzucaniem się opiniami w zasadzie o dowolnej treści, gdyż nie chodzi o zrozumienie zjawiska, lecz o generowanie emocji; odejście od idei uniwersytetu wypromowanej przez Alexandra von Humboldta na rzecz uczynienia z uczelni wyższych kombinacji szkoły zawodowej i instytucji służebnej wobec biznesu. Słowem: upowszechnianie wiedzy zaczyna być dla polityków balastem, ponieważ samo w sobie nie generuje zysków, zaś ideał wykształconego i świadomego społeczeństwa nie jest dla neoliberałów żadną wartością. Dochodzi do tego założenie Friedricha von Hayka, że mechanizmy rynkowe najlepiej kształtują życie społeczne, także w wymiarze edukacyjnym. W efekcie ponad wiedzę postawiono dziś umiejętności (absolwentów – wykonywania określonych zawodów, naukowców – współpracy z przedsiębiorstwami), zakładając bez podjęcia jakiejkolwiek konstruktywnej dyskusji z osobami znającymi specyfikę życia akademickiego, że uniwersytet – jak każda inna instytucja w ujęciu neoliberalnym, bez względu na to czy prywatna, czy publiczna – powinna generować bieżący zysk, a w najgorszym wypadku stanowić wartość dodaną politycznego PR (vide forsowanie do granic niemożliwości pozycji w rankingach, bez tłumaczenia w jaki sposób są one konstruowane i jak się to ma do jakości kształcenia).

Dotyczy to rzecz jasna szerszego problemu: wyobrażenia na temat optymalnych mechanizmów działania instytucji publicznych i sposobu świadczenia przez nie usług. Usilne dążenie do prywatyzacji wszystkiego, co tylko da się sprywatyzować, opiera się na jednym z największych mitów neoliberalizmu: założeniu o uczciwości rynku i racjonalności wyborów dokonywanych przez konsumentów, jak gdyby praktyki monopolistyczne, manipulowanie informacjami (asymetria informacyjna) czy nawet uzyskanie kompetencji pozwalających ocenić skutki dokonanego wyboru miały marginalny charakter. W rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie, zaś ukierunkowanie inwestycji finansowych konsumentów w pożądany sposób nie jest w dobie społeczeństwa informacyjnego większym problemem dla podmiotów o charakterze globalnym, dysponujących ogromnym kapitałem – ograniczenie ich oddziaływania wymusza interwencjonizm państwowy, również będący formą manipulowania odczuciami obywateli. Inna sprawa to przekonanie o konieczności szybkiego reagowania na dynamikę rynku, pozwalającego maksymalizować zyski. Pytanie tylko, czy aby na pewno szkolnictwo wyższe powinno zostać podporządkowane tym zasadom, tj. czy uczelnie istnieją po to, aby zarabiać pieniądze, i to na zasadach korporacyjnych. Przekonanie władz o słuszności obranego kierunku przekłada się m.in. na imperatyw sprawozdawczości wynikający z przeświadczenia, że koniecznie trzeba kontrolować „wydajność” naukowców, aby móc ich zmusić do skuteczniejszej pracy. Crouch nie ma wątpliwości, że nie istnieją żadne sposoby na racjonalne zmierzenie owej „wydajności”, zaś dorobek naukowy buduje się latami, które z punktu widzenia efektywności znacznie lepiej byłoby poświęcić na badania, miast na produkowanie kolejnych sprawozdań, których prawdziwego sensu ministerialni urzędnicy i tak nie są w stanie dostrzec. Prowadzi to jedynie do frustracji polityków, którzy usilnie starają się zmusić naukowców do podporządkowania się ich wizji, ale nie potrafią dobrać odpowiednich narzędzi i zrozumieć specyfiki ich pracy, podobnie jak naukowców, którzy dostrzegają ten ostatni aspekt i marzą o świętym spokoju pozwalającym im nareszcie zająć się tym, do czego zostali powołani.

Na gruncie polskim na bezrefleksyjne przywiązanie do idei neoliberalnej nałożyły się jeszcze dwa zjawiska, które mogłyby wzbogacić perspektywę Croucha.

Pierwszym było dążenie kolejnych rządów do obniżenia statystyk bezrobocia poprzez wypchnięcie młodych ludzi z rynku pracy za sprawą hasła: idź na studia, będziesz miał lepszą pracę (czy w ogóle jakąkolwiek). Przyczyniło się to do powstania przekonania, że studia nie służą zdobyciu wiedzy i poszerzeniu horyzontów, ale wyuczeniu zawodu, niczym w średniowiecznym cechu rzemieślniczym. Dzięki temu funkcjonują dziś w Polsce uczelnie, gdzie zajęcia są prowadzone głównie przez tzw. praktyków nie mających żadnego przygotowania dydaktycznego, a programy kształcenia nie obejmują refleksji na temat uwarunkowań społecznych wykonywania danego zawodu (np. filozofia prawa, socjologia prawa), zastąpionej przez „zawodówkę” (np. mediacja, komunikacja w przedsiębiorstwie). Absolwent takiej uczelni, o ile nie przejawia indywidualnych inklinacji do rozwoju, może uzyskać tytuł magistra nie znając absolutnych podstaw danej dyscypliny naukowej, ba, nie rozumiejąc nawet, na czym polega idea kształcenia akademickiego.

Drugim problemem był tzw. boom edukacyjny polegający na ścisłym powiązaniu niektórych stanowisk/funkcji publicznych z wykształceniem. Przyczyniło się to do powstania masy prywatnych uczelni, gdzie nie zawsze dbało się o należyty poziom kształcenia i de facto za czesne otrzymywało upragniony dokument. Pogłębiło to postrzeganie uczelni jako instytucji świadczących „usługi edukacyjne”, nie zaś miejsca rozwoju naukowego, edukowania społeczeństwa i, last but not least, kształtowania krytycznego podejścia do zastanej rzeczywistości („fermentu intelektualnego”).

Na to z czasem nałożyła się bezrefleksyjna implementacja „modelu bolońskiego”, ale ziarno zła zostało już zasiane wcześniej. Na Zachodzie trwa obecnie krytyczna dyskusja na temat konieczności odejścia od modelu neoliberalnego, zaś w Polsce usilnie się go wdraża, przedstawiając jako skutecznie rozwiązanie wszelkich bolączek.

Crouch opisał większość patologii będących konsekwencją takiego postrzegania szkolnictwa wyższego, a które obecnie z całą mocą obserwujemy na gruncie polskim. Uważam, że w dobie promowania slow science i bicia na alarm przez zachodnich intelektualistów, promowanie w naszym kraju destrukcyjnego modelu neoliberalnego jest po prostu kompromitujące. Próba ścisłego powiązania profilu badań z zakresu nauk ścisłych i biologicznych z potrzebami przedsiębiorstw musi prowadzić do psucia wiedzy, albowiem sponsor oczekuje konkretnego efektu, nawet jeśli jego uzyskanie jest niemożliwe albo wiąże się z wątpliwościami natury etycznej. W końcu nikt nie inwestuje swoich pieniędzy po to, aby je stracić. Od takich zagrożeń nie są również wolne nauki humanistyczne i społeczne, ponieważ finansowane mogą być nurty odpowiadające zapotrzebowaniu politycznemu („współpraca podmiotu x z podmiotem y”, nie zaś „pola konfliktu podmiotu x z podmiotem y”, albo odwrotnie, w zależności od wizji kształtowania wzajemnych relacji). Można też tworzyć nowe dziedziny i dyscypliny (psudo)nauki, nadawać w ich obrębie stopnie i tytuły naukowe, a następnie kreować ich posiadaczy na autorytety (względnie umożliwić im w ten sposób jakikolwiek awans naukowy, gdyż w normalnych warunkach ich dorobek zostałby zmiażdżony przez recenzentów). Kolejnym przykładem jest ustalanie listy czasopism i przyznawanie im punktów, co z jednej strony umożliwia eliminowanie niepokornych ośrodków (obniżenie punktacji albo nawet wykreślenie z listy) czy obszarów badawczych, a z drugiej „anektowanie” najbardziej prestiżowych wydawnictw na potrzeby kręgu towarzyskiego redakcji, w związku z czym osoba odpowiednio ustosunkowana czeka na publikację np. pół roku, nie zaś dwa, trzy lata. Są to tylko niektóre przykłady podane przez Croucha, zapewne każdy czytelnik wybrałby nieco inny zestaw, niemniej jasno ukazują one degrengoladę spowodowaną przeświadczeniem, że wszystko trzeba jak najściślej kontrolować i na wszystkim zarabiać. Postęp wiedzy, o ile w ogóle jest brany pod uwagę, znajduje się na dalszym planie. O absurdalności takich rozwiązań świadczy fakt, że według współczesnych kryteriów stopnia doktora nie uzyskałby Albert Einstein.

Nie zabrakło także gorzkich słów na temat jakości dyskursu publicznego opartego na uproszczeniach, emocjach i chwytach rodem z „Erystyki” Artura Schopenhauera. Nieumiejętność prowadzenia kulturalnej debaty w połączeniu z brakiem odpowiedzialności za wygłaszane teorie sprawia, że krok po kroku społeczeństwo jest przyzwyczajane do marnego spektaklu buty i ignorancji, powielając zaobserwowane wzorce.

Obok książki Croucha trudno przejść obojętne, ponieważ dotyka kluczowych problemów współczesnej nauki, czy – jak określają to zwolennicy neoliberalizmu – zarządzania nauką. Niestety, pesymistyczny wniosek płynący z lektury „Psucia wiedzy” jest taki, że bez powrotu do przekonania, iż wiedza jest wartością samą w sobie i przyczynia się do rozwoju społeczeństwa, bez względu na jego preferencje polityczne czy atrakcyjność na rynku pracy, nie uda się zatrzymać forsowanych zmian. Dla neoliberalnych rządów znacznie ważniejsze jest ograniczenie kosztów, ścisłe powiązanie uczelni z prywatnym biznesem i wykorzystanie badań naukowych do walk ideologicznych/budowania PR. Być może trzeba to po prostu przeczekać, ale bez świadomości pojawiających się zagrożeń może dojść do sytuacji, gdy po latach nie będzie już czego ratować.

Author

(ur. 1985) historyk starożytności, doktor nauk humanistycznych, autor ponad pięćdziesięciu publikacji naukowych. Ostatnimi czasy zmierzył się nawet z wyzwaniem napisania podręcznika dla uczniów szkół średnich. Interesuje się przede wszystkim dziejami republiki rzymskiej, ludów północnego Barbaricum i mechanizmami kontroli społecznej, ale gdyby miał czytać tylko na ten temat, to pewnie by się udusił.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content