Autor: Mitchell L. Gaynor
-
Tłumaczenie: Magda Białoń-Chalecka
Tytuł oryginału: The Gene Therapy Plan. Taking Control of Your Genetic Destiny with Diet and Lifestyle
Wydawnictwo: Bukowy Las
Data wydania: 2016
ISBN 978-83-8074-018-1 (wersja papierowa), 978-83-8074-046-4 (ebook)
-
Wydanie: papierowe, ebook
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 408
Odkrywcza, a zarazem motywująca książka, która przekonuje, że nawet sprawy przeznaczenia genetycznego warto wziąc w swoje ręce i samemu zadbać o własne zdrowiez opisu wydawcy
Czasem przychodzi recenzentowi wziąć „na ruszt” książkę, z której lektury nie płynie żadna przyjemność. Wręcz przeciwnie, jest to droga przez mękę, którą przechodzi się jedynie z poczucia obowiązku. Tak niestety było w przypadku Planu terapii genowej Mitchella Gaynora.
Książka powoduje zapalenie się kilku czerwonych lampek ostrzegawczych jeszcze zanim zacznie się ją na dobre czytać. Po pierwsze, tytuł nie ma nic wspólnego z treścią. Otóż terapia genowa to nazwa stosowana na oznaczenie metody leczenia polegającej na wprowadzeniu obcych genów do komórek chorego. Początkowo myślałem, że właśnie o historii tej metody, jej wzlotach i upadkach oraz przyszłości traktuje książka M. Gaynora. Z błędu wyprowadza jednak już podtytuł: Jak dietą i stylem życia wpłynąć na swoje dziedzictwo genetyczne, a następnie sama treść Planu terapii genowej. Szczególnie zabawnie tytuł książki brzmi w kontekście pierwszych słów na tylnej obwolucie, które brzmią: Nie możemy zmienić genów, z którymi się urodziliśmy…. Tymczasem niektóre odmiany terapii genowej dokładnie do tego dążą.
Po drugie, przedmowę do książki napisał Mehmet Öz. Nie wszyscy mogą kojarzyć tego „medycznego” celebrytę, więc pokrótce wyjaśniam: medialna kariera Mehmeta Öza zaczęła się w programie The Oprah Winfrey Show. Dzięki występom u popularnej Winfrey, gdzie prezentował przede wszystkim różne „terapie” zaliczane do tzw. medycyny alternatywnej. Wypromował się on tam na tyle, że w 2009 roku rozpoczęła się emisja jego własnego programu The Dr. Oz Show. Także tutaj nie stronił on od podejść nieakceptowanych przez świat medyczny. Jak pokazują badania, skuteczność aż połowy porad medycznych dr Öza udzielanych za pośrednictwem jedenastej muzy, albo nigdy nie została potwierdzona w badaniach naukowcy, albo też badania takie ją wykluczyły.
Po trzecie, na skrzydełku książkę Gaynora poleca Deepak Chopra, amerykański „myśliciel” słynący z tego, że wszędzie tam gdzie tylko chce, wsadzi fizykę kwantową, którą traktuje jak magię (pewnie dlatego, że w istocie jest ona dla niego „czarną magią”, z której nic nie rozumie).
Tak nastawiony do książki, zacząłem jej wnikliwą lekturę. Zanim przejdę do kilku szczegółów (wszystkich omówić nie sposób), impresja ogólna: gdyby Plan terapii genowej oceniała moja polonistka z liceum, autor dostałby „lufę” z dopiskiem „nie na temat”. I to pomijając nawet zupełnie bzdurny jej tytuł. We wstępie Gaynor obiecuje bowiem, że zapozna czytelnika z tajnikami nutrigenetyki, czyli nauki zajmującej się analizą indywidualnych i międzypopulacyjnych różnic genetycznych, które przekładają się na różnice w reakcji na składniki diety. Dzięki poznaniu tych tajników możliwe jest dopasowanie diety do indywidualnych potrzeb wynikających z naszego dziedzictwa genetycznego. Tymczasem, w dalszych częściach książki autor niemal zawsze traktuje 7,2 mld ludzi jak jednolitą masę. Tak naprawdę jedne, co robi, to przekonuje, że zdrowa dieta i ruch zapewnią nam dłuższe i zdrowsze życie. Niezwykle odkrywcze, prawda? W efekcie, czytając Plan terapii genowej trudno nie odnieść wrażenia, że genetyka jest tu jedynie wytrychem, który autor stosuje, by sprzedać swoje „rewolucyjne” koncepcje, o których od lat usłyszeć można w telewizjach śniadaniowych: zdrowa dieta i aktywność fizyczna. Równie dobrze słowo gen mogłoby nie pojawiać się na jej kartach ani raz. Ewentualnie można by je zastąpić słowem difenbachia, co sprawiłoby, że książka nie tylko „uczyłaby”, ale jednocześnie bawiła. Wywód autora nic by na usunięciu genu nie stracił. Stracić mogłaby za to jego kieszeń, bo kto kupiłby książkę powtarzającą banały…
W zasadzie książkę Gaynora można by uznać za nieszkodliwą, gdyby nie fakt, że podważa on autorytet medycyny, twierdząc, że jedynie medycyna komplementarna (tj. tzw. medycyna alternatywna) jest w stanie zaopiekować się pacjentem holistycznie. Prawdą jest, że z większością lekarzy nasz kontakt jest okazjonalny i zwykle krótki, wielu z nich nie docenia też roli psychologii dla dobrostanu pacjentów, szczególnie tych ciężko chorych, ale twierdzenie, że nie doradzają oni zdrowego odżywiania i aktywności fizycznej, jest po prostu fałszem. Oczywiście znachorzy – trudno nazwać inaczej adeptów medycyny alternatywnej – często starają się nie tylko leczyć pacjentów, ale także poznać ich. Wizyty są zwykle dłuższe, a w ich czasie miejsce ma długi wywiad medyczny i okołomedyczny. Nie zapominajmy jednak, że znachorzy nie robią tego za „co łaska”, a ich za ich usługi nieraz słono trzeba płacić. Trudno odmówić im jednak, że spora ich rzesza to doskonali psychologowie, którzy potrafią przekonać do siebie nieraz zdesperowanych pacjentów.
Podobnie za szkodliwe należy uznać ciągłe namawianie czytelników do spożywania kombinacji suplementów diety. Do tego zresztą naszych rodaków chyba nakłaniać specjalnie nie trzeba. Skutecznie robią to reklamy. Trudno wyobrazić sobie blok reklamowy w polskiej telewizji, w którym nie zachwalano by cudownych efektów stosowania takiego czy innego suplementu lub wyrobu medycznego. Tymczasem badania naukowe są jednoznaczne: jeśli odżywiamy się właściwie, tj. przyjmujemy zróżnicowany, bogaty w witaminy, dobrze zbilansowany pokarm dostosowany do pracy jaką wykonujemy i miejsca, w którym mieszkamy, suplementy diety nie są potrzebne. No chyba, że inaczej wskaże lekarz.
Ze spraw ogólnych jeszcze największy hit: autor książki twierdzi, że plan terapii genowej ma zagwarantować, że uśpiona choroba się nie ujawni, a aktywowana znów powróci do fazy uśpienia (s.19). Tak, tak. Odżywiaj się zdrowo, wcinaj tony suplementów i ruszaj się, a nigdy nie zachorujesz. Nie pojawi się u Ciebie nowotwór, choroby serca, cukrzyca, zachowasz wagę, wzmocnisz system odpornościowy, ograniczysz efekty starzenia, oczyścisz organizm z substancji toksycznych i podniesiesz poziom energii życiowej (s. 20). Cudownie prawda? Aż żal, że to nieprawda. No, ale prosta recepta na wszystko to cecha charakterystyczne pseudomedycyny. Odpowiednio dobrana dieta i aktywność fizyczna mają oczywiście znaczenie, ale gwarantowanie, że ustrzeże ona człowieka od raka czy innych chorób jest z naukowego punktu widzenia po prostu fałszywe.
Gaynor twierdzi, że przyczyną tego, iż 1/3 Amerykanów choruje na nowotwory jest wynikiem nieodpowiedniej diety. Tymczasem prawda jest taka, że jest to skutkiem wydłużania się długości życia. Twierdzi on też, że 90-95% przypadków raka wynika z działania substancji toksycznych pochodzących ze środowiska. Cytuje przy tym artykuł naukowy, którego lektura przynosi zupełnie inne wnioski. Jego autorzy uznali, że 15-20% nowotworów jest wynikiem infekcji, o których Gaynor przez całą książkę nawet nie wspomina. No, bo jakby mógł to zrobić, skoro twierdzi, że wszyscy nosimy w sobie zalążek choroby, pytanie dotyczy kwestii, czy ta potencjalna choroba się uaktywni, czy pozostanie uśpiona (s. 18)? Gdyby twierdzenie to dotyczyło tylko nowotworów, można by się z nim zgodzić, ale wydaje się, że dotyczy ona wszystkich chorób! Czy zalążki grypy też mamy w sobie? – chciałoby się zapytać autora.
Oprócz ogółów obiecałem też garść szczegółów. Oczywiście nie sposób jest zweryfikować wszystkich twierdzeń autora, a do dużej, może nawet przeważającej, ich części trudno mieć większe zastrzeżenia merytoryczne, ale pojawiło się i kilka przekłamań oraz niedopowiedzeń. Już we wstępie Gaynor opowiada historię swojej mamy, która zmarła na raka piersi. Bez wahania wiąże ten nowotwór z faktem, że będąc w ciąży zażywała ona DES (dietylstilbestrol). Lek ten rzeczywiście wycofano ze sprzedaży, ale badania naukowe pokazały jego znaczną szkodliwość raczej dla dzieci matek, które zażywały ten specyfik. W przypadku samych matek podniesienie ryzyka raka piersi określane jest jako nieznaczne. Niewykluczone oczywiście, że DES miało wpływ na rozwój nowotworu, ale autor nie ma co do tego wątpliwości.
Dość interesujący jest też przykład zachęcania do profilaktycznego spożywania aspiryny, gdyż chroni ona przed rakiem. Istotnie, dysponujemy badaniami naukowymi, które wiążą zażywanie aspiryny z redukcją niebezpieczeństwa nowotworzenia, ale równocześnie podnosi ona ryzyko choroby Leśniowskiego-Crohna, krwawienia mózgowego i krwawienia przewodu pokarmowego… Trzeba oddać autorowi, że wspomina on, że aspiryna ma też skutki uboczne, ale jednak na pierwszy plan wybija się jej antynowotworowe działanie.
Jeszcze gorzej jest w przypadku zalecenia picia zielonej herbaty. Owszem wiele badań wskazuje na jej dobroczynne właściwości dla naszego zdrowia, ale pojawiły się i takie, które mówią, że jej zbyt częste spożywanie może u części ludzi prowadzić do uszkodzenia wątroby (i gdzie tu nutrigenetyka, doktorze Gaynor?). Szczególnie niebezpieczne w tym kontekście są różnego rodzaju wyciągi z zielonej herbaty, które są składnikiem niektórych suplementów diety.
Podsumowując można powiedzieć, że Plan terapii genowej to z połączenie komunałów z zupełnymi bzdurami. Co prawda sporo można się z książki dowiedzieć o zdrowym żywieniu, ale lepiej jest zainwestować w książkę, która nie niesie ze sobą tak pokaźnego bagażu pseudonauki. W istocie bowiem pod przykrywką mało kontrowersyjnego ogólnego przekazu, stanowi ona poważne zagrożenie związane z odrzuceniem medycyny na rzecz szamanizmu (a jak ktoś chce się dowiedzieć, czym to grozi, niech odwiedzi witrynę What’s the harm?) Szczególnie, że polski wydawca nie postarał się o dostosowanie zaleceń doktora Gaynora do polskich realiów. Jedynym plusem Planu terapii genowej są ciekawe przepisy, ale doprawdy, szkoda wydawać na nie kilkudziesięciu złotych. Podobne znaleźć można bez problemu za darmo w internecie.
Gdyby nie reklamy suplementów i wyrobów medycznych chyba kiepsko byłoby z naszymi mediami.